środa, 20 marca 2013

Rozdział 8


Dziwne rozmowy

Cóż... Następne dni nie były wiele ciekawsze. Poniedziałek- całkowicie spędzony w szkole. Wtorek również bez zbędnych wrażeń. Dużo lekcji na których trzeba udawać, że się uważa. W rzeczywistości moje myśli nie mogły skupić się na niczym innym niż ostatnie wydarzenia. Była środa, godzina 14.07. Siedziałam na ławce przed szkołą rozkoszując się, tak rzadkim w Anglii słońcem, które łagodnie grzało mi twarz. Lekki wietrzyk rozwiewał moje rude włosy. Poły trenczu również pod jego wpływem delikatnie skierowały się ku zachodowi. Nagle usłyszałam nad sobą niski męski głos.
-Lukrecja Whitman?- zapytał. Otworzyłam jedno oko i stwierdziłam, że patrzę na owego trzecioklasistę, który zaczepiał mnie na korytarzu.
-Tak...-odparłam niepewnie.
-Mogę?-wskazał na miejsce obok mnie. Kiwnęłam głową zsuwając torbę na ziemię, aby nie przeszkadzała. Usiadł. Przyjrzałam mu się dokładniej. Był dobrze zbudowanym, wysokim, przystojnym szatynem o piwnych oczach, szatkujących ostro wszystko i wszystkich na około. Minę miał lekko znudzoną, jakby ktoś go zmuszał do tej rozmowy a sam nie bardzo miał na to ochotę. Uznałam, że to niezbyt grzeczne. Mógłby chociaż spróbować być bardziej przyjaznym, skoro już musi zakłócać mój spokój.
-A więc?-spytałam wreszcie po minucie uciążliwego milczenia.
-Wiem kim jesteś...- powiedział.
-To miło....-zadrwiłam, odwracając wzrok z powrotem w dal. Nie zamierzałam być miła dla kogoś, kto najwyraźniej miał mnie za osobę, która nie podchodziła pod kryteria osoby na jego poziomie.
- Nie jesteś tym kim myślisz, że jesteś.
-Ach tak?... A skąd wiesz za kogo ja się uważam? Hę?
-A za kogo się uważasz?-spytał natychmiast szczerząc zęby.
-Nie twój interes…-mruknęłam. Ten facet najwyraźniej sam nie wiedział, czego chciał. Nawijał co mu ślina na język przyniosła. Chyba, że… Nie to nie możliwe! Nie mógł wiedzieć.
-Co z błyskotliwa odpowiedź! Ale mnie nie obchodzi twój interes, chcę tylko sprawdzić.
-Co chcesz sprawdzić?
-Czy na pewno wiesz, że jesteś tym, kim ja myślę, że ty jesteś.
-No jasne! Bo chyba bym się obraziła, gdybyś powiedział jaśniej!
-Jesteś w niebezpieczeństwie!- prawie krzyknął. Mierzyliśmy się spojrzeniami, przez jakieś kilkadziesiąt sekund, po czym odpowiedziałam spokojnie:
-Wiem.
-To dobrze.- stwierdził. Wstał zarzucił plecak na ramię i odszedł. Zbita z tropu zawołałam z nim.
-Hej! Jakieś słowo wyjaśnienia, może!?
Odwrócił się. Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem i powiedział:
-Nie mam ci czego wyjaśniać.- przeniósł wzrok gdzieś za mnie, podniósł brwi, uśmiechnął się ironicznie pod nosem, pokręcił głową, odwrócił się na pięcie i odszedł zostawiając mnie z mętlikiem w głowie i w kompletnym osłupieniu. Po chwili powód jego pożałowania stanął koło mnie i zapytał:
-Czego chciał ten koleś? Czyżbyś miała nowego adoratora?! Lukrecja wyhamuj trochę! Ale przystojny był trzeba ci przyznać.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.  
-Roma, serio?!... Ty tylko o tym…Nie, adoratorem to on stanowczo nie jest… Idziemy? Myślałam, że się nie doczekam. Ile ty poprawiałaś ten sprawdzian?
***
Cały następny dzień próbowałam dopaść go na korytarzu, nie mogąc wyzbyć się narastającej ciekawości i pytań, które kłębiły się w mojej głowie: Kim on jest? Skąd wie o Anastazji? Skąd wie kim ja jestem? Co mógłby mi jeszcze powiedzieć na ten temat? Itp. Opowiedziałam przyjaciołom o dziwnym spotkaniu. Każde z nich zareagowało inaczej: Tytus- „Może się wreszcie czegoś dowiemy”, Roma-„Przystojniak! A może to on jest tym złym! Wiesz taki boski czarny charakter.”(Co Tytus skwitował ponownie stwierdzeniem : „Za dużo czytasz”.) Szymon był tylko lekko zdziwiony, ale nie pochwalał tego, że chcę się spotkać z tym facetem.
Nie musiał się jednak martwić. Ów facet bowiem wcale nie miał ochoty się ze mną zobaczyć. Za każdym razem gdy już prawie go miałam zwinnie mi się wymykał, ratując się ucieczką- albo wdając się z kimś w rozmowę, przyspieszając kroku, znikając z rogiem, albo wchodząc do męskiej toalety.
W piątek jednak nie wytrzymałam (wizja całego weekendu w niepewności przerażała mnie) i nie zważając na to, że jest otoczony stadem ryczących ze śmiechu maturzystów stanowczo skierowałam się w jego stronę. Kolana jednak mi zmiękły gdy podeszłam bliżej. Każdy z nich miał bowiem z metr osiemdziesiąt siedem lub nawet dziewięćdziesiąt a ja jedynie metr siedemdziesiąt (z którego, nawiasem mówiąc, byłam bardzo dumna).
-Przepraszam- powiedziałam pukając go w ramię.-Musimy pogadać.- chłopcy umilkli. Każdy z nich patrzył na mnie. Jedni rozbawieni, drudzy zdziwieni jeszcze inni wyczekująco.
-Nie widzisz, że rozmawiam.- warknął główny zainteresowany gromiąc mnie wzrokiem. Przez chwilę zabrakło mi tchu ze zdenerwowania. Prawie się go bałam gdy tak patrzył na mnie z góry, swoimi piwnymi oczami. Lukrecja weź się w garść! Wzięłam głęboki oddech i odparłam:
-Oh! Przepraszam, że Wielmożnemu Panu przeszkodziłam.- wycedziłam z największym sarkazmem na jaki było mnie stać.- Być może nie było by to konieczne, gdybyś mnie przez ostatnie dwa dni tak nie unikał. A teraz to MY musimy porozmawiać- Piorunowaliśmy się spojrzeniami przez jakieś dziesięć sekund, gdy w końcu odezwał się jeden z jego kolegów.
-Daj spokój Ben! Takiej propozycji się nie odmawia. Tracisz tylko czas.-Ha!
Ben (wreszcie wiem jak się nazywa) jeszcze się wahał.
-Umówisz się ze mną?-wypalił inny jego kolega (to było skierowane do mnie, nie do Bena)-Wiesz jak Ben nie chce to jego problem, no nie?-puścił do mnie oko i uśmiechnął się szeroko. Był blondynem o niebieskich oczach i śniadej cerze. Odwzajemniłam uśmiech rozbawiona.
-Nie słuchaj go. Ten sam kit wciska każdej dziewczynie. Jeśli już masz się z kimś umawiać to prędzej ze mną!- wtrącił inny
-Ona nie będzie się z nikim umawiać.- warknął Ben- Zaraz wracam. Idę porozmawiać , zanim zaczną padać tu jakieś niemoralne propozycje.- i dość brutalnie pociągną mnie na dziedziniec szkolny.-Sorry za nich. Cierpią na podwyższony poziom testosteronu. A więc, o co chodzi?
-A o co może chodzić? Mam ci do zadanie kilka pytań. Mianowicie: kim jesteś i skąd wiesz o mojej sytuacji?
-Co to za odpytywanie…
-Odpowiedz!- przerwałam mu- Uważam, że to nie uczciwe tak mnie pozostawiać w niepewności. Najpierw mówisz mi, że coś wiesz, a potem, że nie masz mi co wyjaśniać. Jeśli nie chciałeś zwracać mojej uwagi na siebie, trzeba ci było siedzieć cicho. Myślę, że jesteś mi winien wyjaśnienia.- powiedziałam to wszystko na jednym oddechu i dość stanowczo (w każdym razie miałam nadzieję, że było stanowczo). O dziwo, jakby trochę się zmieszał. Westchnął i powiedział już trochę łagodniej.
-Ok, przepraszam. Masz rację. To może zaczniemy jeszcze raz. Jestem Beniamin Bryce.- podał mi rękę
-Lukrecja Whitman- Uśmiechnęłam się uścisnąwszy jego dłoń. Niech wie, że potrafię zachować się honorowo. Szczególnie, że wyglądało na to, że naprawdę jest mu głupio.
-Naprawdę chciałbym ci wszystko opowiedzieć, ale po prostu nie mogę. Chciałbym tylko abyś zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji. Jak przez te siedemnaście lat byłaś bezpieczna, tak teraz nie jesteś, oni już prawie są na twoim tropie.
-Oni?
-Tak.
-To nie jest jeden wariat?
-Już nie jeden… ale ja w ogóle nie mogę z tobą na ten temat rozmawiać. To skomplikowana sytuacja. Nikt nie może się dowiedzieć, że cokolwiek ci powiedziałem, rozumiesz? To zaszkodzi nie tylko tobie ale również i ja znajdę się w sporych tarapatach.-zmieszałam się-Co? Błagam cię, nie mów, że już komuś powiedziałaś!
-Przyjaciołom…
-Shit! Kobiety…
-…ale oni potrafią dotrzymać tajemnicy!
-Ilu ich jest?
-Troje.
-Za dużo…
-Gdybyś wcześniej ze mną normalnie porozmawiał to bym wiedziała- próbowałam się bronić
-Nie próbuj zwalić winy na mnie! Czy dziewczyny nie potrafią trzymać języka za zębami…?!
-Potrafią, ale nie są jasnowidzami…
-Dobra, już dobra… Sorry, za bardzo się uniosłem. Liczę na tych twoich przyjaciół.
-Powiedz mi jeszcze, kto był prekursorem tych szaleńczych działań?- jego twarz się napięła, obciągnął lewy rękaw bluzy, rozejrzał się z przestrachem na około, zrobił krok w moją stronę i jękną:
-Lukrecja, wybacz mi ale ja naprawdę nie mogę- stał teraz tak blisko, że poczułam zapach jego perfum- Błagam nie pytaj się o więcej, kiedyś ci to wyjaśnię, ale nie teraz. Powiedz mi jeszcze ostatnią rzecz, kiedy skończysz osiemnaście lat?
-Co?- wykrztusiłam zdziwiona- Co to za pytanie…
-To ważne.-przerwał mi
-22 czerwca.
-To za miesiąc…Fu’k! Mało czasu…
-Czasu? Na co?- spytałam z nadzieją, ze mi odpowie, ale potrząsnął tylko głową, rzucił mi groźne spojrzenie i odszedł zostawiając mnie z jeszcze większym mętlikiem w głowie.

***
Przez całą drogę do domu myślałam o tym, czy powiedzieć przyjaciołom o rozmowie z Beniaminem, czy zachować to dla siebie jak radził chłopak. Z drugiej strony Szymon, Tytus i Roma nigdy jeszcze mnie nie okłamali, więc czemu miałabym im mówić, że owej rozmowy nie było. Dowiedziałam się przecież istotnych informacji, które może by pomogły nam, ruszyć się z miejsca. Jeśli chodzi o zaufanie to miałam do nich bezgraniczne zaufanie. Szczególnie, że gdyby nie oni nigdy bym się nie dowiedziała o czyhającym na mnie niebezpieczeństwie. Ale On powiedział, że też będzie miał kłopoty. Był taki poważny… Nie!
Podjęłam już decyzję. 

środa, 13 marca 2013

Rozdział 7


Świat stanął na głowie
-No to nadal wiemy: NIC.- zawyrokował Tytus
-Nie przesadzaj dobrze…- mruknął już lekko poirytowany Szymon
Siedziałam w nogach fotela, na pół przytomnie wpatrując się w jeden punkt. To ciągłe wałkowanie tematu powoli zaczynało mnie męczyć. Oczywiście streściliśmy przyjaciołom to czego się dowiedzieliśmy w bibliotece miejskiej. Od tamtej pory nie rozmawiali o niczym innym. Pewnie cała sytuacja powinna nie przerażać, w końcu ktoś próbował mnie zabić i najprawdopodobniej teraz nie była to już tylko jedna osoba (doszliśmy do tego wniosku wraz z bibliotekarką po ponownym przeglądzie tego co udało nie wyniuchać staremu Andersonowi), ale ku mojemu zdziwieniu specjalnie mnie to nie obeszło. Po przyswojeniu informacji na temat rodziców, cała sytuacja zaczęła mnie tylko lekko irytować i męczyć , bo odbierała mi możliwość normalnej rozmowy i kontaktów z przyjaciółmi. Kilka razy próbowałam nawet zmusić się do poważnego spojrzenia na całą sprawę, ale jakoś mi to nie wychodziła. To było zbyt abstrakcyjne, żeby mogło być prawdziwe.
Natomiast moi przyjaciele zdawali się wpadać w lekką panikę. Roma nie mogła usiedzieć w miejscu i co chwila wymyślała coraz to dziwniejsze teorie. Tytus zdawał się być po prosty wściekły i poddenerwowany, ale i tak radził sobie najlepiej z całej trójki z ukrywaniem negatywnych emocji. Tylko czasami tracił nad sobą panowanie. Szymon stawał się coraz bardziej milczący. Schudł, pod jego czarnymi oczami malowały się ciemne cienie i cały czas rzucał w moją stronę zatroskane i jakby przerażone spojrzenia. Byłam im wdzięczna, za to co robią, że się o mnie martwią, ale czułam się okropnie widząc ile ich to kosztuje. Nie ukrywam też , że było to dla mnie ważne, bo czułam się ważna… kochana wręcz. Szczególnie zachowanie tego ostatniego bardzo mi schlebiało. Za każdym razem gdy napotkałam jego wzrok miałam ochotę go pocieszyć, przytulić, powiedzieć żeby się nie martwił że wszystko jest w porządku… Uh! Jestem żałosna!... On martwi się bo to normalne, kiedy komuś grozi niebezpieczeństwo a nie dlatego, że to ja! Nienawidzę siebie! On nie maże spać, a ja czuję jakąś chora satysfakcję! Jesteśmy przyjaciółmi to normalne, że się martwi… To wszystko przez to co mi naopowiadała Roma! Ona zawsze wszystko wyolbrzymia! I jaki to miało skutek? Zamiast myśleć nad Romanowami jak się zastanawiałam, czy mogę się komuś podobać!!! Żałosne…
Ale nie miałam na to wpływu… Nie mogłam się powstrzymać by nie obserwować uważnie jak marszczy brwi i lekko przechyla głowę jak się nad czymś zastanawia. Jak czochra sobie i tak już mocno rozczochrane, czarne włosy nie mogąc odnaleźć jakiejś myśli lub gdy próbuje do czegoś dojść a nie może, próbuje wysnuć jakiś wniosek… STOP! Nie mogłam tak myśleć! Trzeba się pozbyć tego głupiego nawyku. Skończyć z tym, bo to może popsuć wszystko!
- Ja nadal uważam, że z tym może mieć coś wspólnego ten Dymitr. Spotkali się po latach i tak się na swój widok ucieszyli, że wskoczyli do łóżka, jego żona się o tym dowidziała zostawiła go, a on postanowił się zemścić na Anastazji!- powiedziała Roma a oczy jej błyskały wesoło. Minę miała jakby właśnie dokonała wielkiego odkrycia.
-Za dużo czytasz.- skwitował beznamiętnie Tytus.  Mina przyjaciółki zrzedła.
-Lepsze to niż nie czytać nic i żyć w zacofaniu, jak niektórzy.- odgryzła się gniewnie mrużąc oczy i mierząc go nie za przyjemnym wzrokiem.
-Więc nadal uważasz, że masz rację? To wyjaśnij mi dlaczego nie zabił jej od razu? Hę?- zapytał wychylając się w stronę dziewczyny i wpatrując się w nią natarczywie.-No właśnie. Tak myślałem.- powiedział z tryumfem, opadając z powrotem na oparcie fotela, gdy Roma się zająknęła. Po chwili jednak odzyskała głos:
-Może mu nawiała.
-Chyba sama nie wierzysz już w to co mówisz…
-Oh, przestańcie już błagam!- wrzasnął Szymon przerywając Tytusowi, który już chciał powiedzieć coś złośliwego.- Musicie bez przerwy na siebie warczeć!? Można zwariować!- po czym wstał i wyszedł gwałtownie. Zapadła cisza.
-Co go ugryzło?- spytał zdezorientowany Tytus, patrząc na nas pytająco. Wyraźnie zapomniał już o kłótni.
-Prawdę mówiąc…-zaczęłam powoli- Mogli byś ci włączyć trochę większy chill out. To zaczyna być irytujące… Wszyscy jesteśmy zdołowani i poddenerwowani. Nie trzeba jeszcze sobie tego utrudniać.- powiedziałam łagodnie nie chcąc jeszcze bardziej ich wkurzyć.
-Głos rozsądku się odezwał…- zaczął chłopak, ale dostał od Romy pogłowie więc się zamknął
-Masz rację Lukrecja- powiedziała przyjaciółka- Przepraszamy to już się nie powtórzy.- spojrzała nagląco na kumpla
-Przp-aszam- mruknął
Trochę zdziwiona ich uległością uśmiechnęłam się i powiedziałam:
-Pójdę do niego, żeby tu wrócił.- wstałam z miejsca i ruszyłam ku drzwiom.
Szymon stał na balkonie, pochylony opierając się o barierkę. Kaptur szarej bluzy opadł mu na głowę.
-Już się nie kłócą- powiedziałam cicho stając obok. Podniósł na mnie wzrok. Uśmiechnął się krzywo i śmiesznie psim ruchem głowy trzepnął kaptur.
-To dobrze- mruknął spoglądając z powrotem w niebo. Słońce zachodziło powoli za horyzont. Rozsiewając pomarańczową poświatę po chmurach, które zabarwiły się na różowo.
-Szymon…- zaczęłam powoli ale on mi przerwał
-Lukrecja! Ja… Nie pozwolę, żeby coś ci się stało.- powiedział jednocześnie wykonując dziwny ruch jakby chciał mnie chwycić za rękę ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Zaśmiałam się cicho.
-Raczej i tak nie będziesz miał na to wpływu. Jeśli rzeczywiście istnieje cała organizacja, to będzie ci trudno.
-Nawet tak nie mów!- jęknął i tym razem chwycił mnie z rękę.  Zadrżałam lekko.
Idiotka!- skarciłam się w duchu- Przecież tyle razy trzymałaś go za rękę! Co się zmieniło?... Zdobyłam się na odwagę i spojrzałam w te czarne oczy.
-W każdym razie dziękuję ci Szymon- powiedziałam. Prze z jakiś czas staliśmy tak, a jak chłonęłam łapczywie jego głębokie ciepłe spojrzenie, gdy nagle…
-Się macie gołąbeczki!- wrzasnął ktoś. Odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni. Oczywiście to Tytus z Romą szczerzyli do nas bezczelnie zęby, stojąc w drzwiach balkonowych.
-Długo was nie było, wiec…- zaczął Tytus
-Postanowiliśmy sprawdzić.- dokończyła Roma nadal się uśmiechając.
-Już wole jak cię kłócą- szepnął mi do ucha Szymon, puścił do mnie oko i przeszedł obok przyjaciół wchodząc do środka domu.- Przepraszam.- ci odsunęli się posłusznie obserwując na uważnie.
Chwilę potem Tytus zagwizdał, spojrzał na mnie zdziwiony i oddalił się za kumplem.
Roma stała jeszcze chwilę, machnęła ręką w geście zwycięstwa i pociągnęła mnie za sobą mówiąc:
-Chodź.
Pokręciłam głową patrząc na nią z niedowierzaniem. Świat stanął na głowie.

wtorek, 12 marca 2013

Rozdział 6


Rozmowa w archiwum
-To cię nie powinno interesować!- prychnęła bibliotekarka
-Dlaczego?- zapytał bezczelnie Szymon, już wiedząc, że trafił w dobry punkt.
-No… Jak to dla czego?! To nie twoja sprawa!
-Może nie moja, ale tej młodej damy- mojej towarzyski, na pewno.- stwierdził stanowczo- To jest Lukrecja Whitman. Ja jestem Szymon Tilney już wiele razy bywałem tam na górze, i doskonale wiem, tak jak wie to i Pani, co Antonii Anderson robił, przez wiele lat i czym to zaowocowało co odkrył i dlaczego tak znamienity człowiek jak on spędził w Londynie prowadząc bibliotekę miejską.- Starsza kobieta spojrzał na mnie z przerażeniem i wyrzuciła z siebie zduszone:
-Nie!- po czym zerwała się z miejsca, podbiegła do drzwi powiewają za sobą różową koronkową sukienką, przekręciła klucz w drzwiach, wywiesiła tabliczkę z napisem „Zamknięte”, zasunęła rolety w oknach po czym odwróciła się i zmierzyła nas badawczym spojrzeniem i choć była o głowę ode mnie niższa a od Szymona o dwie, poczuliśmy się jacyś mali…
-Za mną!- zakomenderowała i poprowadziła nas na górę.
Było to jak z jakiegoś snu, ewentualnie filmu fantasy. Kręte drewniane schody i schodzonymi stopniami, pozłacana poręcz. Samo archiwum okazało się  średniej wielkości poddaszem, w którym większość miejsca zajmowały olbrzymie regały z książkami. Na ich szczytach i po kątach walały się zwoje pergaminów, map i luźnych kartek z maszynopisu. Przez małe, zakurzone, okrągłe okienko wpadała smuga światła oświetlając okrągły stół, na którym, nawiasem mówiąc, również porozrzucane były papiery i ukazując drobinki kurzy fruwające w powietrzu.
-Mówisz, że już tu kiedyś byłeś i jesteś zorientowany w sytuacji, więc mów co wiesz dokładnie.- rzuciła bibliotekarka. Szymon zmieszał się na chwilę, uśmiechnęłam się do niego dodając mu otuchy. Oczywiście szybko odzyskał pewność siebie. Podszedł do stołu, rozłożył jakąś mapę i zaczął mówić:
-Wszystko zaczyna się od tego, że pan Anderson poznał, będąc na terenie Rosji, historię Romanowów. Był człowiekiem wnikliwym, więc zaczął bliżej przyglądać się sprawie i to czego się dowiedział skłoniło go do wywnioskowania, że Anastazja przeżyła rewolucję październikową. Po dwóch latach, gdzieś w Polsce spotkał się ponownie z informacjami potwierdzającymi rzekome przeżycie Anastazji. Były to głównie świadectwa słowne i kilka zdjęć. O! Są tu.- wskazał na  kilka pożółkłych fotografii. Była na nich średnio urodziwa dziewczyna o włosach raczej jasnych, chociaż nie mogłam ocenić dokładniej bo było czarno-białe. Na niektórych trzymała dziecko na ręku.- To samo go spotkał we Francji, Holandii i po drodze jeszcze kilku miejscach, ale nie chcę się za bardzo rozwodzić.- coś nowego- pomyślałam – Zdjęcie z dzieckiem musi pochodzić już z okresu gdy osiedliła się w Anglii. Urodziła synka i wychowywała go pod fałszywym nazwiskiem.
-Wiemy jakie to nazwisko- spytałam ciekawa
-Smith- odparł Szymon- To miało być zwykłe pospolite nazwisko. Nie rzucające się za bardzo. Anderson nie dowiedział kto był ojcem, ale podobno już ona sama specjalnie się tym nie chwaliła.
-Razem z Antonim podejrzewaliśmy kto to mógł być- odezwała się niespodziewane kobieta
-Jak to?- zapytał szczerze zdziwiony Szymon- W dziennikach…
-Nie zdążył tego opisać… bo umarł- przerwała mu
-Acha- skwitował, trochę głupio. Zapadła cisza. Patrzyłam na obojga z lekko rozdziawionymi ustami bawiąc się bezwiednie paskiem od torby. To wszystko mnie przerażało! Natłok informacji! Mój mózg sapał i syczał jak lokomotywa, próbując coś ogarnąć ale sam jeszcze nie wiedział co dokładnie. Nie mogłam dłużej wytrzymać i wyrzuciłam z siebie to pytanie, które wyraźnie wisiało w powietrzu:
-Kto to był? Kto był ojcem dziecka?
-Powiem wam, ale muszę mieć pewność, że to ty jesteś prawdziwą potomkinią Romanowów.- powiedziała bibliotekarka- Jak się nazywasz drogie dziecko?- acha, to pytanie było do mnie. Zająknęłam się na chwile i wykrztusiłem:
-Lukrecja Whitman
-No tak! I mieszkasz przy…?
-Exter Street…
-Oczywiście! Wybacz mi ale musiałam sprawdzić! Prawdę mówiąc nigdy nie myślałam, że sama do mnie przyjdziesz…
- No więc- ponaglił ją delikatnie przyjaciel, wybijając ja z zamyślenia
-Według doniesień Anastazja urodziła w 1936r, a w tym samym czasie w Londynie znajdował się jej przyjaciel z dzieciństwa Dymitr Pawłowicz i najprawdopodobniej się spotkali. Wiemy również, że jego ówczesne małżeństwo zakończyło się rozwodem w tym samym roku, ku wielkiej rozpaczy księcia. Czy to nie mówi samo przez się? To moja teoria, ale i Antonii w końcu się do niej przekonał. Nie wiem czy to ma jakiś związek z grożącym ci niebezpieczeństwem ale warto to moim zdaniem wiedzieć. Prawdę mówiąc nie wiem nawet czy twoi rodzice wiedzieli od kogo pochodzi twój ojciec. Jak zginęli…
-Zaraz!- przerwałam jej gwałtownie- Nie żyją?
-Lukrecja! Zbudź się, przecież ci mówiłem wczoraj!
-Co?! Kiedy?! No tak pewnie mi umknęło… byłam zbyt zszokowana tym, że moi dotychczasowi rodzice nie są moimi rodzicami, że… Ach! Szkoda gadać!- skoro byłam już przy głosie, chyba mogłam zadać najbardziej nurtujące mnie pytanie- Skąd w ogóle wiadomo, że ktoś chce mnie zabić? To znaczy, skąd wiemy, że został zaprzysiężony itd.?
-Gdy pan Anderson- zaczęła bibliotekarka- odnalazł twoich rodziców, bo był ciekawy. Jednak już od jakiegoś czasu państwa Smith coś dręczyło. Twój ojciec opowiedział o listach z groźbami które ostatnimi czasy dostawał. Był przerażony nie na żarty. Było w nich coś o wyplenieniu pomiotu demona…- starsza kobieta westchnęła i potarła sobie skronie.-Wspominały się też o córce, że zabije pierwszą kobietę po Anastazji zanim zdąży zrodzić następne. On nie wiedział chyba do końca o jaką Anastazję chodzi… Następnego dnia oboje wraz żoną byli martwi.- coś mi się przewróciło w żołądku- Znaleziono ich bez życia w pokoju zamkniętym od środka. Policja nigdy nie dociekła kto to zrobił, nawet po tym jak Antonii pokazał im listy.
-Tego samego dnia- wtrącił się Szymon- gdy wychodził z komisariatu jakiś mężczyzna zatrzymał go i kazał mu ukryć dziewczynkę. Powiedział, że nie jest bezpieczna.- przyjaciel wskazał na czarny dziennik, który trzymał w rękach. Zobaczyłam słowa kończące stronę z lekko rozmazaną, najprawdopodobniej przez łzę, ostatnią literą:
„Nie miałem wyboru”
-Anderson już nigdy go nie spotkał.

Rozdział 5


Szok pourazowy: faza apatii

Pamiętałam jak przez mgłę jak Szymon odholował mnie do domu. Byłam w stanie półprzytomności ze zmęczenia i tych wszystkich emocji. Następną rzeczą jaką kojarzyłam było to jak gdzieś około godziny szóstej zerwałam się i zaczęłam pospiesznie ubierać zanim sobie przypomniałam że dzisiaj jest sobota i nie muszę iść do szkoły, a rozciąganie mam dopiero o piętnastej więc ubrana do połowy padłam powrotem na łóżko i natychmiast zasnęłam. Obudziłam się dopiero o dziesiątej i leżałam z godzinę zastanawiając się czy powinnam porozmawiać z rodzicami na temat tego czego się wczoraj dowiedziałam. Rodzicami… no właśnie, ale przecież to nie są moi rodzice…
„Pamiętaj, że nie zależnie od tego jakie łączą was więzy krwi to nadal są twoi rodzice i kochają cię tak samo mocno jak dawniej. Dla nich to nie ma większego znaczenia i dla ciebie też nie powinno być”- zadźwięczał mi w głowie głos Szymona, który przez połowę drogi powrotnej rzucał tego typu uwagi, ale chyba sam nie był pewny czy go słyszę.
„No tak ale on nie dowiedział się nigdy (i najprawdopodobniej nie dowie) , że jego rodzice nie są jego rodzicami, i że jego rodzeństwo nie jest jego rodzeństwem”- pomyślałam.
Z drugiej strony nurtowało mnie pytanie, kim są moi prawdziwi rodzice. Gdzie mieszkają? Czy jeszcze żyją? Czy, może tworzą szczęśliwą rodzinę beze mnie? Może maja inne dzieci? To bardzo możliwe.
W końcu postanowiłam, że na razie będę milczeć i starać się zachowywać normalnie. Wstałam, ubrałam się i zeszłam na śniadanie. Oczywiście mama już dawno zjadła. W kuchni zastałam Piotra modlącego się (tak to w każdym razie wyglądało) nad swoją owsianką. Musiałam trzy razy powtórzyć: „Cześć Piotrek!”, zanim się ocknął.
-Co?! O! Się masz siostra! Jak ci życie leeeci?- ziewnął potężnie. Złapałam dwa, wyskakujące z tostera tosty i siadłam naprzeciwko niego ze słoikiem konfitury w dłoni.
-W porządku. A tobie?
-Eeh! Szkoda gadać. Dawno takiej harówki nie było. Mówię ci, ci nauczyciele chyba chcą nas do grobu posłać zanim zdążymy zrobić chocby licenciację*!
-Oh! Biedny jesteś…-powiedziałam, ale umilkłam bo coś mi przyszło do głowy. Czy on wiedział? Mógł tego równie dobrze nie pamiętać. A gdyby tak dyskretnie wypytać i zobaczyć jego reakcję?
-Słuchaj Piotrze… Czasami się zastanawiam czy ty na przykład pamiętasz jakieś sceny z twojego bardzo wczesnego dzieciństwa?- Brat zakrztusił się owsianką.
-Słucham?- wychrypiał- Lukrecja! Bój się Boga! Naprawdę nie masz innych tematów do rozmyślań?
-Dajmy na to z okresu kiedy miałeś cztery, pięć lat?- brnęłam uparcie
-No jedyne co pamiętam to to, że znowu urodziła mi się siostra, a ja tak chciałem brata.- wyszczerzył do mnie zęby.- Poza tym brak szczególnych wydarzeń.
  -Tak?- spytałam prawie zawiedziona- Nic dziwnego w związku z moimi narodzinami? Nic co by cię zaniepokoiło?- zmarszczył czoło
-Nie.-odparł dość pewnie.- Wybacz mi siostro ale musimy na tym zakończyć nasze filozoficzne rozmyślania, bo ja muszę lecieć na korki z matmy.- poczochrał mi włosy i wypadł z kuchni krzycząc przez ramie jakieś pożegnanie.
-Pa- bąknęłam w stronę mych zimnych już tostów.

Przez cały dzień nikt  nie dzwonił. W domu panował względny spokój.
W pół do piętnastej, uzbrojona jedynie w parasolkę i parę leginsów w torbie, wyszłam na zewnątrz  z zamiarem pójścia na zajęcia rozciągające w szkole baletowej. Nie miałam się jednak czego obawiać bo mój rycerz już czekał na mnie przed domem. Nie wiedzieć czemu to mnie zirytowało.
-Ty tutaj?- bąknęłam na powitanie
-Też się cieszę, że cię widzę!- odparł Szymon
-Będziecie teraz mnie pilnować dniem i nocą? Bo nie uwierzę, że akurat przechodziłeś obok i postanowiłeś zobaczyć co u mnie.
-Wcale tego od ciebie nie oczekuję. Mało tego zamierzam ci towarzyszyć aż pod samą szkołę i z powrotem.
-O matko!
-Cieszę się, że się cieszysz- wyszczerzył do mnie zęby- Jak się czujesz?- dodał już poważniej
-Względnie dobrze…
-Taak…?- spojrzał na mnie naglącym wzrokiem
-Nie! Nie wiem co mam robić! Cały czas myślę co by było gdybym została, ze swoimi biologicznymi rodzicami. Jak by teraz wyglądało moje życie. I dlaczego tak się stało jak się stało?! Bo komuś się wydawało że ktoś chce mnie zabić!? Po co miał by mnie zabijac? W czym ja mu przeszkadzam?!
-Chce cię zabić bo został zaprzysiężony. To wariat! Przysiągł że zabije pierwszą, i zarazem uczyni ją ostatnią, kobietą z rodu Anastazjii… To znaczy pierwszą po Anastazjii…-sprecyzował- Jeszcze nie umiem tak ładnie gadać jak jest w tych notatkach.
-Chciałabym je zobaczyć- wypaliłam. Od początku mi to chodziło po głowie.
-Co?- zapytał głupio Szymon
-No te notatki!
-Aaaa… Notatki…Nie wiem czy to najlepszy pomysł.
-Dlaczego? Przecież dotyczą one mnie. Śmiem nawet twierdzić, że mam większe prawo do oglądania ich od ciebie.- powiedziałam trochę już zdenerwowana.
-No tak, ale czy jesteś na to gotowa?
-Gotowa?
-Chodzi o to, że rana może być jeszcze zbyt świeża. Czy to nie będzie zbyt duży wstrząs?
-Daj spokój Stary! Teraz to już nic mi nie zaszkodzi.
-Ok! Poddaje się kiedy chcesz je zobaczyć?-zapytał zrezygnowanym tonem
-Dzisiaj.-odpowiedziałam natychmiast.
-Dzisiaj?! Dobra, dobra… o której kończysz?
-O nie! Nie znasz jeszcze na pamięć mojego planu zajęć? To ja nie wiem! Jak ty w ogóle możesz się zabierać do chronienia mnie przed czymkolwiek?! – zapytałam z sarkazmem. Kilka pierwszych kropli deszczu spadło mi na twarz.- Nie sprawdziłeś nawet prognozy pogody!? Jak dobrze, że w niektórych kwestiach jestem jednak samowystarczalna.- Wybuchnęłam śmiechem, rozkładając nad nami parasol. Szymon pokręcił głową.

***

-To teraz popatrzysz sobie na mistrza w uwodzeniu pięknych, młodych bibliotekarek.
-Aha…-uśmiechnęłam się ironicznie
-Hej! Wątpisz w moje siły?- zapytał i wyszczerzył do mnie zęby otwierając drzwi biblioteki. Mina mu jednak zrzedła na widok starszej pani o niemiłym wyrazie twarzy.
-Zamykamy za pięć minut!- zaskrzeczała na powitanie
-Ach tak!?- zapytał Szymon zdawkowym tonem zniżając głos. Z trudem opanowałam się aby nie wybuchnąć śmiechem.- Przepraszamy, ale sprowadza nas tutaj bardzo ważna sprawa. To nie zajmie długo.
-Co chcecie wypożyczyć- spytała opryskliwie
-Nie chcemy nic wypożyczać. Chcemy tylko coś oglądnąć.- wtrąciłam
-Jeśli zdążycie w pięć minut proszę bardzo- burknęła kobieta
-Problem w tym,- zaczął powoli chłopak- że w tym celu musimy się dostać do archiwum.
-Bój się Boga szalony człowieku! Chyba nie myślisz, że cie tam w puszczę, żebyście bezcześcili to co najcenniejsze dla kultury!!! Teraz młodzież już nie ma skrupułów. Nie boją się pisać po książkach, kalać je wulgaryzmami!!! Zmiatajcie mi stąd. To jest osobista sprawa biblioteki nie do użytku publicznego.
-Pani nie rozumie! To dla nas bardzo ważne!
-Wracajcie do swoich kompiutierów!
-Dobrze już sobie idziemy- powiedziałam najuprzejmiej jak potrafiłam, ciągnąc Szymona za rękaw, trochę przerażona wybuchem kobiety- Przepraszamy, dowidzenia.
Ale Szymon nie ruszał się z miejsca.
-Co pani wie o Andersonie? Znała go pani… prawda?

*Licencjat- Polsce jest to tytuł zawodowy nadawany obecnie absolwentom studiów I stopnia; tytuł ten oznacza wykształcenie wyższe zawodowe.

Rozdział 4

Straszna prawda


 -Ja? Ależ to śmieszne! A niby jak?- zapytałam
-Oj mówiłam ci że ja nic o tym nie wiem! O tym gadaj z Szymkiem!- odparła Roma
-Ale to się kupy nie trzyma! A nawet jeśli jestem. W co szczerze wątpię, to co z tego?
-Jak to co z tego? Jesteś w niebezpieczeństwie!
-W niebezpieczeństwie?- zapytałam kpiąco
-Tak! Jakiś wariat siedemdździesiąt coś lat temu ubzdurał sobie, że Anastazja mu coś zepsuła i postanowił, że zabije, a raczej jego potomek zabije, pierwszą kobietę, która narodzi się po niej. A to jesteś ty!-  wykrzyknęła i zerwała się z miejsca- Choć idziemy do pana „lubię namieszać”!
-Do kogo?
-No do Szymona!- pociagnąła mnie za rękę i wyszłyśmy.
Po drodze zadawałam jej pytania typu, „Co Pola ma z tym wspólnego i czemu się tak zachowuje i o jakie zasady jej chodziło”, „Czy Tytus wie o wszystkim” i „Czy Szymon interesuje się mną tylko dla tego, że coś nie tak z moimi korzeniami”, ale Roma albo nie potrafiła albo nie chciała na nie odpowiedzieć, chociaż gdy zadawałam to ostatnie, uśmiechnęła się do siebie. Gdy dotarłyśmy na miejsce impreza już się rozkręciła. Znalazłyśmy siedzącego w kącie Szymona w kierunku którego rzucało spojrzenia wiele dziewczyn. Na nasz widok zerwał się z miejsca uścisną Romę i przytulił mnie, choć miałam wrażenie, że trzymał moją osobę w ramionach trochę z długo jak na kogoś kto widział mnie po raz ostatni zaledwie dwie godziny temu. Chciałam od razu przejść do sedna sprawy, ale ledwo zdążyłam otworzyć usta przyjaciel mrukną coś stylu: „Błagam zatańcz ze mną bo te idiotki nie przestaną się gapić…” i dość brutalnie wepchnął mnie na środek parkietu, Tytus pomachał do nas zza sprzętu operacyjnego i puścił wolniejszą piosenkę. Ja, lekko zaskoczona tak szybkim obrotem sprawy, zapomniałam jakie pytanie chciałam zadać, a przypomniałam gdzieś w połowie refrenu.
-Słuchaj Szymek…
-Tak?- odpowiedział natychmiast
-Rozmawiałam dzisiaj z Romą…
-To było nie uniknione. Z nią się po prostu nie da nie rozmawiać, na chwilę się wyłączysz już cię bombarduje pytaniami…
-Yhy… No tak… Ale ona gadała jakieś śmieszne rzeczy o jakiś archiwach, przodkach i podróżnikach, a właściwie o jednym…
-Powiedziała ci !?-zdenerwował się i ścisną mnie mocniej w talii- Przecież obiecała, że…
-Za wiele to mi nie powiedziała. Dlatego pytam ciebie. Podobno wiesz najwięcej.-spojrzałam mu w oczy- To znaczy w tej sprawie!- zreflektowałam się- To jest dziwne, ale Roma mówiła, że ja jestem potomkinią Romano…
-Nie wrzeszcz tak!- uciszył mnie Szymon. Poczułam się lekko urażona.-Chodź! Ty też -wskazał groźnie na Romę, pociągną mnie za sobą a przyjaciółka powlokła się za nami z miną skruszonego psa. Weszliśmy po schodach na samą górę, gdzie nie odbywała się balanga i zamknęliśmy za sobą drzwi do małego saloniku rodziców Tytusa gdzie zwykle się chowaliśmy w takich okolicznościach, Szymon zamknął drzwi a ja z Romą usiadłyśmy ramię w ramię na białej skórzanej kanapie. Gdy chłopak się odwrócił miał minę jakby się lekko zdziwił na nasz widok.
-Ok. więc o co chodzi?- zapytałam natychmiast
-Co wiesz?- odpowiedział pytaniem na pytanie Szymon
-Roma twierdzi, że Anastazja Romanow przeżyła, że ja jestem jej potomkinią i, ze jakiś wariat chce mnie zabić.
-W rzeczy samej.-skomentował
-No więc jak to było?- spytałam natarczywie
-Ok.-odetchną i zaczął mówić- Był taki historyk Antonii Anderson, zacny człowiek…
-Wiem to on to odkrył i z jego zapisek korzystałeś, ale ja chcę wiedzieć jak to możliwe że ja tu w Londynie mam rosyjskie korzenie i to Jakie!
-Daj mi skończyć. –zamilkłam
-Anastazja podróżowała prawie po całym… Nie przerywaj mi!- prawie krzyknał gdy zaczerpnęłam powietrza by coś powiedzieć.- Przemierzyła między innymi Holandię i Francję, aż dotarła tu do Londynu. W każdym z państw spędziła po kilka lat nieustannie się przemieszczając i zatrzymując u dobrych ludzi, nie zdradzając im oczywiście swojej prawdziwej tożsamości. Ukrywała się pod różnymi nazwiskami. Andersom poodnajdywał później tych ludzi, choć wiekszość z nich już nie żyła. Nie pytaj mnie jak tego dokonał bo sam nie wiem i jestem pełen podziwu. Tym którzy jeszcze pamiętali czasy kiedy u nich mieszkała pozażywał zdjęcie co dawało mu stuprocentową pewność, że to właśnie była ona.- typowy Szymon, pomyślałam nie mógł się obyć bez ciekawostek ubarwiających całą opowieść- Gdzieś około 1935 roku dotarła do Anglii. Wiemy,  że w 1936 urodziła dziecko, ale nie wiemy kto był ojcem… no i tu sprawa się komplikuje, ponieważ wkraczamy w swerę domysłów i przypuszczeń.
-Poczekaj chwilkę!- przerwałam- ale co to ma wszystko wspólnego jakiś szaleniec, który chce mnie zabić.
-Bo ten szaleniec twierdzi, że nie powinnaś się była wogóle urodzić. Nie udało mu się dopaść Anastazji to postanowił unicestwić następną w rodzie dziewczynę.
-Tytus! Skąd się tu wziąłeś!? Kiedy wszedłeś? Zupełnie nie słyszałam.
-Wszedłem, „Gdzieś okoła 1935roku…”- uśmiechną się zuchwale, a Szymon wywrócił oczami
-Chwila moment…-zaczęłam niepewnie bo coś mi się nie zgadzało- Skoro chciał dopaść na stępną kobietę to przecież to nie ja! Tylko moja siostra! Emilia jest przecież najstarsza!- zapadła gęsta dziwna cisza. Szymon rzucił mi wylęknione spojrzenie. Do akcji po raz pierwszy wkroczyła Roma:
-Pamiętasz tego brata Anastazji?- zapytała spokojnie
-Tak- odarłam po chwili
- O miał przeciąż hemofilię. Ty masz przecież też ten gen.
- Mam ale ja nie jestem chora jest tylko niebezpieczeństwo, że moje dzieci będą chore. Ale wybacz, co to ma do rzeczy?
-A Anastazja! Ona przecież miała jasno rude włosy. Dokładnie takie jak ty!- wykrzyknęła jakby dopiero teraz zobaczyła mój kolor włosów.- spuściła wzrok. Szymon spojrzał na mnie przepraszająco i powiedział:
- Antoni Anderson jak tylko dowiedział się o narodzinach dziewczynki, o zamiarach co do niej  i o tym, że jej rodzice nie żyją, bo zagadkowo zginęli, zmienił jej dane osobowe i oddał na wychowanie zaufanej rodzinie, a sam znalazł posadę w okolicy. Wszystko było bardzo dokładnie opisane w jego dzienniku. Od tamtej chwili dziewczynka nosi imię Lukrecja Whitman.
   Coś we mnie pękło. W głowie mi zahuczało, a pojedyncze strzępki wspomnień przewijały mi się przed oczami jak klisze starego filmu. Rodzice, Emilia, maluchy, nasz wspólny wyjazd nad morze kilka lat temu, to jak żartowaliśmy sobie i cieszyliśmy się, że mamy siebie. Piotrek, mój ukochany starszy brat. Zawsze mi pomagał i chyba nawet byłam jego ulubioną siostrą. Czy wiedział? Mógł wiedzieć… przecież Wedy miał już 4 lata, Emilia nie mogła pamiętać bo była niemowlęciem. Czemu nikt mi nie powiedział…? I nagle ogarnęła mnie pustka, nie czułam nic. Spojrzałam na przyjaciół. Roma szlochała cicho na drugim końcu kanapy zwinięta w kłębek, Tytus siedział w kącie wyprostowany jak struna, jego twarz nie wyrażała nic, a Szymon stał bezradnie na środku pokoju z rękami spuszczonymi bezwładnie wzdłuż tułowia. Patrzyła na mnie bardzo intensywnie, trochę za smutkiem, trochę z troskliwością, trochę z czułością, a może nawet ze złością, ale ta złość nie była zwrócona przeciwko mnie, wręcz odwrotnie. Nie mogłam myśleć.
-Od kiedy wiecie?- rzuciłam pytanie w przestrzeń, choć podświadomie skierowałam je właśnie do Szymka, bo wiedziałam, że pozostała dwójka mi nie odpowie. Nie pomyliłam się.
-Domyślałem się już od dawna, ale dopiero od kilku dni mam pewność.- wstałam.- Lukrecja naprawdę przykro mi- jego smutny wzrok był nie do zniesienia. Wybiegłam.
-Lukrecja!- usłyszałam za sobą, przyśpieszyłam. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Jakby tego jeszcze było mało wybiegając z domu Tytusa wpadłam na kogoś. Tym kimś okazała się Pola.
-No, no, no… uciekamy sobie!!! Hehehe…- wyminęła mnie zgrabnie i poszła sobie. Wyglądała na osobę, która aż za dobrze wie o co chodzi… Niestety to spotkanie, mnie opóźniło i Szymon był już niedaleko, wybiegłam przed dom. Ktoś pociągnął mnie za rękę. To był on.
-Lukrecja! Proszę…
-Zostaw mnie!!! Nie chcę z nikim rozmawiać!
-Ale…
-Nie nie potrzebuję nikogo!!!
-Może ty mnie nie potrzebujesz, ale ja ciebie tak!- w tym momencie przyciągnął mnie do siebie tak mocno, że nie miałam możliwości się wyrwać. Przytulił mnie czule i poczekał cierpliwie, aż przestanę się wyrywać. Po chwili oklapłam w jego ramionach… nie miałam siły już na nic. Chciałam już tylko tak trwać. Po chwili jednak odchylił mnie delikatnie do tyłu i spojrzał mi w twarz. Otarł mi kciukiem łzy z policzka. Jego długie rzęsy rzucały cień w świetle księżyca na czarne, ciepłe oczy. Powiedział:
- Nie pozwolę cię skrzywdzić nikomu już nigdy…-głos mu się załamał, jękną. Oparł czołem o moje czoło tak, że nasze nosy się stykały.- Naprawdę bardzo cię potrzebuję, i nie tylko ja ale i cała twoja rodzina i przyjaciele. Bo bez względu na to co się stanie to zawsze będzie twoja rodzina. Proszę, nie zapominaj o tym.- położył sobie moją głowę na ramieniu i pogładził mnie po włosach, a potem wyszeptał do ucha- I jeszcze jedno, nigdy więcej przede mną nie uciekaj!

Rozdział 3 cz.2



Wstałam z miejsca i wyszłam na środek sali. Wszyscy się na mnie patrzyli. Zauważyłam, że Pola zrobiła do mnie tryumfującą minę.
- No proszę...-zaczął profesor, przełknęłam ślinę.-W którym roku an synodzie w Clermont Papierz Urban 2 wezwał rycerstwo europejskie do udziału w wyprawie krzyżowej?
-yyyyyyy... eee... No więc myślę że to był rok... No tak ja to wiem... i pan pewnie też... hehe..- zachichotałam nerwowo." O matko z córką co ty mówisz idiotko!" z trudem powstrzymałam się żeby nie pacnąć się w czoło otwartą dłonią.
-No słucham?
-To był tysiąc...1095!- niemalże krzyknęłam. Nauczyciel chwile wpatrywał się we mnie zaciekawionym wzrokiem, ale...
-Dobrze... A jak się nazywała ta wyprawa?
-Krucjata!- wypaliłam
-Tak. Jej celem było...?
- Jej celem było...-"Ach! co było jej celem???"-yyyy... wyzwolenie ziemi Jerozolimskiej.
-Spod czyjego panowania?
 -Znajdującej się wówczas pod panowaniem islamskiej władzy.-wyrecytowałam dumna z siebie, że to sobie przypomniałam.
-Zgadza się.
Nauczyciel zadał jeszcze kilka pytań. Na większość z nich odpowiedziałam poprawnie, ale zdarzały mi się również bardo głupie błędy.
-Myślę, że dobry +  całkowicie wystarczy.
-Oh! Dobrze…- Nie było tak źle! Odetchnęłam z ulgą. Wróciłam na miejsce. Roma poklepała mnie po ramieniu.
- No całkiem sprytnie sobie poradziłaś.- rozejrzałam się po klasie. Tytus uniósł dwa podniesione kciuki do góry a Szymon wyszczerzył do mnie zęby. Pola zaś zmierzyła mnie dziwnym wzrokiem, jakby chciała mnie prześwietlić promieniami rentgena. Nasze spojrzenia na chwile się skrzyżowały. Przez jej twarz przemkną ledwo dostrzegalny cień, ale w ciągu tej sekundy zdążyłam dostrzec coś co mnie zdziwiło. Czy to był żal? Czy może zażenowanie…
Po lekcji, na przerwie do niej podeszłam. Ta decyzja kosztowała mnie cały wysiłek jaki udało mi się w sobie zebrać.
-Pola musimy pogadać.- powiedziałam stanowczo. Wzrok niemalże wszystkich z grupki, która utworzyła się na środku korytarza był zwrócony na mnie. Dało się słyszeć chichoty i ciche szepty.
-Tak myślisz?- spytała drwiąco.
-Ja nie myślę, ta to po prostu wiem.
-Wiesz? No proszę! W takim razie podziel się ta swoją „wiedzą”!
-Ja się niczym nie będę dzielić. To ty mi wyjaśnisz, o co ci chodzi!- powoli traciłam panowanie nad sobą
-O co mi chodzi? Mi o nic nie chodzi. Pewnie nie zauważyłaś ale to nie ja napadam na ciebie na środku korytarza.- Roześmiałam się. Teraz już wszystkie oczy zwrócone były w naszą stronę.
-Haah! Pola , nie rób z siebie idiotki. Obie wiemy że stać cię na więcej!
-Lukrecja!- teraz ona też się śmiała- Czy ty naprawdę myślisz że będę się fatygować aby mówić ci rzeczy, które powinnaś wiedzieć!?
-No myślę, że aż tak mogłabyś się wysilić…- powiedziałam jakby po namyśle.
-Ty dobrze wiesz…- zawahała się
-Co wiem?! Może z twojego punktu widzenia powinnam o czymś wiedzieć, ale wybacz… jestem tak tempa, że jeszcze się nie skapnęłam o co chodzi!
-Lukrecja! Łamiesz wszystkie zasady!
-Jakie znowu zasady. O nie! Tylko mi nie mów, że powinnam wiedzieć! To żałosne…
-Ostro!- rzucił jakiś trzecioklasista potrącając mnie brutalnie. Oddałam mu krótkim kopniakiem. Tylko zarechotał i poszedł dalej. Szymon drgnął lekko, ale Tytus  położył mu rękę na ramieniu. Pola rzuciła mu wymowne spojrzenie. Coś w nim było nie tak… Oj!
- Nie!- rzuciłam nagle. Wszyscy na mnie spojrzeli.- Tylko mi nie mów że tylko o to ci chodzi!- Coś zaczęło mi świtać, ale Pola pokręciła tylko głową i odeszła.
Mając kompletny mętlik w głowie wróciłam do swoich przyjaciół.
-Wow! Luśka! To było…-zaczął Tytus z uznaniem, ale Szymon mu przewał:
-Dobre, mocne, zachwycające, widowiskowe, cudowne?!...
- Ostre?- zaproponowała Roma
-Hmmm… Tak myślę, że tak.-potwierdził Tytus jakby taki zasób słów wystarczająco określał to czego właśnie byli świadkami. Roześmiałam się, ale w moim uśmiechu było coś wymuszonego. Roma rzuciła mi współczujące i zatroskane spojrzenie potem zwróciła je na Szymka, który bezczelnie gapił się na owego trzecioklasistę, który, musiałam to przyznać, był bardzo przystojny. Tytus jakby niczego nie zauważył, powiedział:
-Następnym razem jak będziesz chciała się z nią pokłócić to powiedz to  wezmę kamerę…
Jego beztroski ton mnie nie zmylił. Oni wszyscy, włącznie z Polą i Tytusem, coś wiedzieli. Coś o czym ja nie miałam zielonego pojęcia, ale właśnie w tamtej chwili postanowiłam dowiedzieć się o co chodzi.
  Przez resztę dnia zachowywałam się normalnie, jakbym niczego nie podejrzewała, a i innym udało się jakoś rozluźnić. W końcu czekała nas jeszcze  ta milsza część dnia, a mianowicie impreza u Tytusa. Po lekcjach wraz z Romą pognałyśmy do niej. Tam zawsze było spokojniej, w każdym razie jej jako jedynaczce było zawsze łatwiej utrzymać porządek w pokoju i nigdy nie było problemu, że ktoś ci nagle w pada do pokoju gdy prowadzisz poważną rozmowę i nie chce się z tobą bawić w chowanego. Jej rodzice pracowali całymi dniami, więc można by określić, że „chata była wolna” hahah…
Na imprezę chciałam pójść w mojej legendarnej bluzie „kotek” i rurkach, ale moja przyjaciółka natychmiast i kategorycznie mi zabroniła wciskając mi w ręce czarną sukienkę.
-Nie no… Roma! Ale ja…
- Żadne ale! Wskakuj w nią! Będzie super kontrastowała z twoimi włosami i bladą cerą.
- No i po co to wszystko?- zapytałam nakładając kreację
- Jak to po co? Musisz dzisiaj wyglądać doskonale. Wiesz?- westchnęła teatralnie- Zawsze chciałam pobawić się w swatkę. Szymon będzie zachwycony!- powiedziała na mój widok, kiedy się do niej odwróciłam już ubrana.
-O nie! Nie zrobisz mi tego!
Spojrzałam w lustro. Sukienka rzeczywiście była obłędna! Świetnie się komponowała z rozpuszczonymi, lekko falowanymi, długimi, jasno rudymi włosami. W sumie to nie wiadomo, dlaczego są akurat takie a nie inne. W mojej rodzinie nikt nie ma rudych włosów, przynajmniej w tej bliższej. Kiedyś z moja siostrą doszłyśmy do wniosku, ze to może być sprawka naszej ciotecznej prababki, która miała iście miedziane włosy i jak to się pomieszało z jasnym blondem mojej mamy wyszło coś takiego. Moja rodzina to jest wogóle ciekawy temat nad którym można by się rozwodzić. Postaram się to skrócić. Mój Tata Edward Whitman, jeszcze jako młody, lekkomyślny i inteligenty student poznał pękną blondynkę z włosami a’la Marylin Monroe- Annę McGraw zakochali się w sobie i tak oto powstała piątka nas. To znaczy ja i moje rodzeństwo. Najstarszy brat Piotr ma teraz 22 lat i kształci się na Akademii Sztuk Pięknych. Druga co do starszeństwa jest siostra- Emilia. Ma 20 lat i bzika na punkcie koni. Oprócz tego zajmuje się miksowaniem muzyki. Później jestem ja, a po mnie rodzeństwo bliźniacze Leon i Anastazja liczący po 7 lat. Prócz tego mam jeszcze wujków, ciocie, babcie i dziadków ale nie było czasu na opisywanie wszystkich, bo teraz stała przede mną rozwścieczona, błękitnooka, ciemna blondynka o imieniu Roma Flexwood. Ściskała w ręku coś brązowego.
- Czyś ty oszalała!? Do takiej sukienki chcesz nosić tego starego wyciora?- chyba miała na myśli moją ukochaną choć starą i wysłużoną torbę.
-yyyy… No!
-Ty na serio oszalałaś!
- A co ty tak o mnie dbasz ostatnio? Co? Odprowadzasz mnie do domu. Pilnujesz abym nie wychodziła sama po zmroku i jeszcze teraz to!- To może zabrzmiało zbyt agresywnie więc dodałam już całkiem łagodnym tonem- Po prostu mi to wyjaśnij.

 Dłużej tak nie mogłam. Musiałam wiedzieć. To co wyprawiali moi przyjaciele było męczące i… żenujące?
-No wiesz martwię się o ciebie… martwimy się o ciebie! W końcu nie chcemy, żeby naszej przyjaciółce się coś stało.
-I co? Pilnujecie mnie żeby nie spadła mi na głowę cegła gdy wyjdę po bułeczki, albo… żebym przypadkiem nie została starą panną?! A może ma mnie porwać Ufo?- zapytałam z drwiną
-To nie do końca tak… Ach! Lepiej żebyś się tego dowiedziała ode mnie…-potem jakby po namyśle dodała- W każdym razie cię wprowadzę
-No to słucham!- założyłam ręce na piersi i przybrałam możliwie wyniosłą minę, choć to było trudne bo ciekawość walczyła we mnie z dumą.
- No więc… Pamiętasz jak mówiłam ci o mojej rozmowie z Szymonem?- kiwnęłam głową- Ja oczywiście od dawna to podejrzewałam i chciałam z nim porozmawiać. Poprosiłam go o spotkanie, ale on odpowiedział, że nie ma czasu i jeśli to pilne to mogę z nim iść do biblioteki miejskiej do starego archiwum. Poszliśmy zaraz po lekcjach i udało nam się namówić bibliotekarkę aby nas wpuściła tam na górę do tych staroci…
-Chwila, moment! Myślałam że Szymek już się nie bawi w wielkiego historyka, detektywa i odkrywcę w jednej osobie.
-Też tak myślałam dlatego bardzo się zdziwiłam gdy zaczął z zapałem rozwścieczonego byka szperać w tych papierach. No ale po kolei. Jak już mówiłam, że kobieta za ladą była bardzo młoda to Szymon użył jednej ze swoich sztuczek aby ją przekonać. Poszło jak z płatka! Kiedy już się tam znaleźliśmy on zaczął wygrzebywać jakieś stare tomy… tak jakby dokładnie wiedział co chce znaleźć i gdzie to jest. Wypytywałam go w tym samym czasie o ciebie itd. Ale on jakby mnie nie słuchał, nie odpowiadał na pytania, tylko mruczał coś po rosyjsku pod nosem.
-Po rosyjsku!!! Przecież on nie umie mówić po rosyjsku! Musiało ci się cos pomylić!
-Zaiste to był rosyjski, ale mi ciągle nie przerywaj bo stracę wątek. Po pewnym czasie jakby się ockną i przyznał, że to co do ciebie czuje to coś więcej niż tylko przyjaźń, ale powiedział to trochę dziwnie więc zaczęłam się wypytywać. To co powiedział wydaje się kompletnie nie wiarygodne, ale wygląda na to, że wszystko się zgadza… Bo widzisz… A, pamiętasz historię carskiej rodziny Romanowów?
-No jasne! Kto nie oglądał bajki „Anastazja”?! Myślisz, że dlaczego moja siostra ma na imię tak jak…
-Ta bajka nie jest całkiem od rzeczy. Te zapiski, które przeglądał Szymon należały do pewnego starego historyka i podróżnika, który zmarł jakieś 10 lat temu w tajemniczy sposób, chyba go zamordowano. On bardzo fascynował się historią rosyjskiej rodziny. Udał się do Rosji, gdzie udało mu się ustalić, że Anastazji udało się uciec. Z tego co wiem dużo podróżowała przemieszczając się z miejsca na miejsce, nieustannie uciekając. Ten gostek, yyy.. zaraz jak on się nazywał…? Coś takiego jak Andersen… Nie! Wiem Anderson! Antonii Anderson! On na stare lata została dyrektorem naszej biblioteki miejskiej i wszystkie jego dzienniki i zapiski zostały w archiwum. No wiec ten Antek wyruszył w ślady księżnej i znalazł ciekawe rzeczy, ale ja wolę ci tego nie mówić bo jeszcze coś pomieszam.
- Roma ale o co ci chodzi? Co to ma znaczyć powoli! Że niby… Co?!... Anastazja miała by przeżyć? To nie możliwe! I co to ma wspólnego ze mną?
- Bo widzisz… Wychodzi na to, że ty jesteś jej potomkinią…

Rozdział 3 cz.1


Wszystko się wyjaśnia.

Dzisiaj znowu wstałam jak zwykle rano do szkoły, ale nie tak jak zwykle nie miałam najmniejszej ochoty spotkać się z tą gromadą gburów i obrażoną Polą. Jedynie wizja Romy, Szymka i Tytusa ściągnęła mnie tego dnia z łóżka.
Dzień rozpoczął się jak wczoraj. Cisza, szepty, Tytus i Szymon życzliwie mnie witający, tyle, że tego dnia towarzyszyła im Roma.
-Jak się miewasz? Wyglądasz okropnie! Znowu źle spałaś.- stwierdził Szymek po jednym spojrzeniu na mnie. Znał mnie od przedszkola. Zawsze wiedział co oznacza mój cień pod oczami czy tez zmarszczka na czole.
Swoją drogą powstanie całej naszej paczki jest również bardzo ciekawe.
To było mniej więcej tak...
Do przedszkola chodziłam z Szymkiem. Od pierwszej grupy. Zawsze się razem bawiliśmy samochodzikami...
Później w zerówce Pani przedszkolanka przesadziła do naszego stolika Tytusa za to, że się niegrzecznie zachowywał z innymi kolegami, przy innym stoliku. Odrazu się zaprzyjaźnilismy.
W pierwszej klasie podstawówki oni usiedli razem w ławce a ja dosiadłam się do pewnej dziewczynki. Po dwóch tygodniach naszej znajomości dowiedziałam się, że ma na imię Roma. W drugiej klasie wyszła na jaw pewna bardzo ciekawa sprawa. A mianowicie, mama Romki i mama Tytusa znały się z porodówki i od pamiętnego spotkania są serdecznymi przyjaciółkami. Tytus i Roma Urodzili się w tym samym dniu tyle że Roma jest o godzinę czterdzieści pięć minut i piętnascie sekund starsza, co nieustannie przyjacielowi wytyka.
Pola doszła do nas w czwartej klasie podstawówki. Na początku czuła się bardzo zagubiona w chmarze rozwrzeszczanych dzieciaków, jakimi była nasza klasa, ale natychmiast znalazła wspólny język z Szymonem. Później dopiero przekonała się do nas. I tak oto przyjaźnimy się do dzisiaj, a warto wspomnieć, że jesteśmy już w pierwszej liceum. 
Ale wracając do teraźniejszości. Zadzwonił dzwonek. Mieliśmy właśnie odbyć lekcję historii z panem dyrektorem.Weszliśmy do sali, zajęliśmy miejsca. Tytus z Szymonem, ja z Romą, a Pola z największą plotkarą z naszej klasy, której pola serdecznie nie cierpiała.
W tej chwili pomyślałam że będę, musiała z nią porozmawiać, kiedy usłyszałam swoje nazwisko...
-Panno Whitman!
-Tak?... Panie profesorze...-dodałam pospiesznie
-Proszę idź na zaplecze i przynieś mapę Europy z czsów XI- XIIIw.
-Dobrze...-poszłam. Na zapleczu panował straszny bałagan. Wszystkie papiery walały się po podłodze. Na biurku profesora stał rząd nie umytych filiżanek po kawie. Podeszłam do kąta w którym stały mapy. Wzięłam pierwsza aby sprawdzić jaka to jest i w jednej chwili wszystkie runęły na mnie. Kilka złapałam ale reszta poleciała dalej strącając cześć filiżanek z ogłuszającym łoskotem.
-Co się tu dzieje!!!- krzykną profesor wpadając do pomieszczenia. Za nim Szymon, Pola i reszta bezczelnych bachorów, których zwykło się zwać uczniami.- Co ty wyprawiasz Lukrecjo? Czemuż to demolujesz mi zaplecze?
-Ja to zrobiłam niechcący!- wydyszałam 
-Tilney*! Shepherd**! Posprzątajcie to! A ty dziecko siadaj, skoro nie umiesz wziąć nawet mapy...-Dodał zagarniając mnie spowrotem do sali.
Usiadłam na swoje miejsce czerwona jak wiśnia. Cała klasa chichotała.
-No cóż nie wiem jak ty to zrobiłaś ale naprawdę trzeba mieć twój talent, aby zdemolować cały pokój jednym ruchem.- powiedziała Roma
-Przymknij się...- rzuciłam  w jej stronę- Naprawdę... Czy ty musisz zawsze mnie jeszcze bardziej dołować?- ale Roma miała rację. Nie wiem jak to się dzieje ale to zawsze ja jestem tą osobą, której wiecznie coś wypada z rąk, która wszystko psuje i która nie potrafi napić się wody nie wylewając połowy na siebie.
-Wybacz!- odparła przyjaciółka szczerząc do mnie zęby.
Parsknęłam śmiechem.Ona zawsze potrafi rozładować sytuację.
-A więc teraz...- rozległ się głos- ...skoro po wielu bojach mamy mapę Europy, możemy przejść do odpytywania. Na kogo dzisiaj padnie?- Wziął dziennik i długopis, zamknął oczy, zakręcił dziennikiem na biurku i dźgnął długopisem. Spojrzał na kogo padło.- O! Jak miło! Lukrecja Whitman!
-O nie...- jęknęłam...




*Szymon Tilney
**Pola Shepherd

Rozdział 2


Wszystko się zmienia.

Następnego dnia jak zwykle poszłam do szkoły. Spodziewałam się kolejnego, mega zwyczajnego dnia, lecz dzisiaj było zupełnie inaczej. Kiedy weszłam do szatni przywitała mnie cisza...
Nie było jak zwykle. Nikt się ze mną nie witał, nikt nie obściskiwał, Nikt nie prosił czy może spisać zadanie domowe...
Na mój widok grupka uczniów w kącie boksu przestała szeptać. Rzucali ku mnie gniewne, godne pożałowania, obrażone spojrzenia. Czułam się bardzo niezręcznie, szczególnie, że oni wszyscy bezczelnie się na mnie gapili. Zobaczyłam, że nie było jeszcze kurtki Romy. Przebrałam się jak najszybciej, żeby jak najprędzej opuścić to okropne pomieszczenie. Wybiegłam po schodach na trzecie piętro gdzie miała się właśnie odbyć lekcja matematyki. Przed klasą stał już Tytus z Szymkiem oraz kilku innych uczniów, którzy na mój widok zbili się w grupkę i zaczęli szeptać. Na szczęście moi przyjaciele uśmiechali się.
-Krecia! Słyszałem, że wybierasz się do mnie na imprezkę! Romka mi powiedziała.- krzykną Tytus i przywitał się dając mi kuksańca w bok co najprawdopodobniej miało być okazaniem jego szczerych i jakże przyjaznych uczuć do mnie.
-Cześć chłopaki! Tak to prawda, że zaszczycę swoją obecnością twoje skromne progi. Ty też idziesz, prawda Szymon?
-No jasne! Takiej okazji się nie przepuszcza.
-Okazji do czego? Chyba do poderwania kilku moich kuzynek. Co? przystojniaczku?- zakpił zabawny i przyjazny ale jakże nie atrakcyjny Tytus.
-Zamknij się...- burkną Szymek, którego zawsze bawiły zgryźliwe uwagi przyjaciela. Dzisiaj jednak tylko się zaczerwienił i spuścił wzrok.
W końcu nie wytrzymałam, ponieważ fakt iż grupa naszych kolegów z klasy nie odrywa od nas wzroku i szepce coś co na pewno  nie jest pochlebstwami, stawał coraz bardziej uciążliwy, i zapytałam:
-Nie wiecie przypadkiem o co im chodzi? 
-Nie.
-Wcześniej zachowywali się całkiem normalnie.
-Świetnie pocieszyłeś mnie... O! Idzie Pola, może ona coś wie... Hej Pola!-  zawołałam, ale ona nawet się nie odwróciła w moją stronę. Przeszła obok nas z podniesioną brodą i dołączyła do owej grupy.
-O co jej chodzi?- spytałam
Tytus wzruszył ramionami, a Szymon nic nie odpowiedział tylko odwrócił się i dogonił przyjaciółkę. Zaczął z nią rozmawiać. Wyglądali jakby się kłócili...
Zadzwonił dzwonek.
Roma nie przyszła na pierwszą lekcję. Po drugiej przerwie przybiegła zadyszana.
"-Zapomniałam, że To jutro a nie dziś jesteśmy zwolnieni z pierwszej lekcji! "
Ona tez nie mogła zrozumieć zachowania Polki.
Szymon po rozmowie z nią jakby zamkną się w sobie... Nie chciał z nikim rozmawiać. Usiadł w ostatniej ławce gdzie przesiedział wszystkie lekcje. Na koniec szybko wyszedł ze szkoły tak że nikt nie zdążył nawet powiedzieć mu "Cześć".
Wracałam z Romą i Tytusem. Przez całą drogę rozmawialiśmy o Poli i Szymku.
Nasza niegdyś idealna i zgrana paczka powoli się rozpadała. Ale dlaczego? To się stało tak nagle. Tylko czy na pewno nagle? Czy przypadkiem to się nie działo już od dłuższego czasu, ale my przymrużaliśmy na to oko...

Rozdział 1

Jak to jest naprawdę?

Siedziałam na łóżku z oczami utkwionymi w wielkim plakacie Marilyn Monroe, rozmyślając nad tym co się ostatnio dzieje w moim życiu. Nad tym czemu to życie jest takie trudne, czemu ludzie ciągle czegoś ode mnie wymagają i czy ci, którzy są mi tak bliscy, którzy mnie wspierają traktują mnie równie poważnie jak ja ich...
Nagle moje rozmyślania przerwał mi dzwonek telefonu.
-Halo- burknęłam w słuchawkę
-Halo! Luśka?! To ja Roma!
- A któż by inny...
- No! Słuchaj! W piątek jest impreza u Tytusa. Przyjdziesz?!
-A... Nie wiem... Zobaczę...
-Ej no Luka... Weź... Musisz być... Szymek i Pola tez będą...! Przyjdź proszę!!!!
-No może... Przyjdę.
-Świetnie! A tak w ogóle to musimy pogadać!
-A co niby robimy?
-Ej no! nie tak! Na żywo! O której kończysz balet?
- O 19.00.
- Świetnie to przyjdę pod ciebie! Dobra muszę narazie kończyć. Nie mogę teraz gadać. To do zobaczenia o 19.00!
Pi, pi, pi...
-Tja...
Ach ta Roma... Całe życie tylko próbuje prześcignąć czas... A buzia jej się chyba nigdy nie zamyka... Co ona ma jakąś fabrykę energii?...
-Lukrecja choć na obiad!!! Kreciu kochanie zejdź na dół!
-Tak, tak idę mamo!
W kuchni było pełno ludzi. Tata siedział na końcu stołu przeglądając gazetę, Mama krzątała się przy kuchence, moje młodsze rodzeństwo bawiło się pod stołem kolejką elektryczną, Babcia z Emilką (moją starszą siostrą) szeptały coś i chichotały pod nosem, Dziadek wymieniał żarówkę w kinkiecie. Przy stole siedziało około trzech Wujków i pięć cioć a Piotrka jeszcze nie było. Był taki tłok, że nie było gdzie usiąść.
-Krecja, przyjechała nasza rodzina więc nie ma zbyt dużo miejsca, zjesz przy blacie w kuchni. Dobrze? O której wychodzisz na balet?
-Za pół godziny.
-To dobrze, to dobrze... No wcinaj kurczaka...
Pół godziny później już siedziałam wygodnie w metrze, jadąc do Szkoły Tańca.
Na zajęciach jak zwykle wycisnęli z nas ostatnie poty. Dwie i pół godziny męczarni....!
O 19.00 wylądowałam w Szponach podekscytowanej Romy...
- No jesteś wreszcie myślałam że te twoje wygibusy nigdy się nie skończą!
-Przecierz ci mówiłam że o 19.00 dopiero się kończą... No więc co było tak pilnego żeby przychodzić aż tutaj po mnie?
- No więc słuchaj, nie uwierzysz! Gadałam z Szymonem...
- I co w związku z tym?
-No więc z tego co mi się udało wywnioskować wychodzi na to, że mu się podobasz! I to bardzo!
-Co? Nie... Hahahahah!!! Ja? No chyba kpisz.... przecież on zawsze trzymał się z Polą... Zawsze myślałam, że oni.... Że oni razem...
Przyjaciółka pokręciła głową. Nie wrabiała mnie... Zawsze mówiła mi prawdę... i tylko prawdę, a w każdym razie to co uważała za prawdę...
-No ale co z tego?- zapytałam
-Jak to co z tego? Dziewczyno!!! Masz w garści najprzystojniejszego, najfajniejszego, najmądrzejszego i najzabawniejszego chłopaka w całej szkole...
-Ale... nie...
-A co nie fajnie ci się z niem przebywało przez te lata przyjaźni? Hę?
-No tak bardzo fajnie.. Ale...
-Ale co?!
-To było zupełnie co innego. Myślę że nie potrafiłabym teraz się przerzucić na...No wiesz...
-Och ale ty jesteś!!! No dobra nie gadajmy już o tym porozmawiajmy o czymś innym.
Miło gawędziłyśmy przez całą drogę aż do mojego domu, gdzie się rozstałyśmy, ale dla mnie to nie był koniec rozmyślań na temat Romy, Poli, Tytusa, wszystkich ludzi, którzy nieustannie czegoś ode mnie chcą i... Szymona.