poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Rozdział 10

Witam!
Przepraszam, za długą przerwę, ale szkoła pochłonęła mnie do tego stopnia, że nie miałam czasu nawet myśleć. Naszczęście już mnie wypluła i mam tydzień wolnego więc, wstawiam rozdział i możecie się spodziewać następnego w najbliższym czasie. Mam nadzieję, że ten przypadnie wam do gustu.
Miłego czytania :)
Przyjaciółka marnotrawna
Czułam, jak ręce same powędrowały do jego włosów, a tułów przylgnął do jego klatki piersiowej wczepiając się mocniej w silne objęcia. Jedną ręką trzymał mnie mocno, drugą gładził lekko po plecach. Całował delikatnie, z wyczuciem i… Oh! Chciałam tylko czuć ten słodki zapach, zatracić się w tym pocałunku i już nigdy nie wyjść… W głowie mi huczało. Powoli z tego huku zaczęła się wyłaniać jedna, lecz dobitnie się rysująca fraza: „tylko kumpel…”. Nagle odzyskałam czucie w kończynach i odskoczyłam jak poparzona, zatykając sobie usta rękami. Byłam przerażona… Nie wiedziałam co robię, wiedziałam tylko, że muszę jak najszybciej stąd odejść, że jeśli choć jeszcze chwilę tu będę, to w końcu się złamię.  Spojrzałam na jego zawiedziony wyraz twarzy.
-Ja…- zaczął, lecz potrząsnęłam gwałtownie głową, posłałam mu przepraszające spojrzenie i wbiegłam do domu, miotana sprzecznymi uczuciami . Jak mogłam być taka idiotką? Rozum mówił mi, że uczyniłam dobrze, choć może nie powinnam była w ogóle się z nim całować, aby nie robić mu nadziei, natomiast serce… Sercu w ogóle się to nie podobało…
Wbiegłam po schodach na górę, ale nie weszłam do swojego pokoju tylko skierowałam się do drzwi naprzeciwko. Emilia stał tyłem do wejścia grzebiąc w jednej ze swoich szafek.
-No i jak było?- zapytała nawet nie spojrzawszy na mnie, zanim zdążyłam wypowiedzieć choćby słowo.
-Co?- spytałam głupio
-Chryste Panie! Lukrecja! Czyżby Szymon mózg ci przez usta wyssał?- zapytała Emily nie odrywając  wzroku od papierów, uprzednio wyjętych z szafki. Rzuciłam w nią kurteczką, którą wciąż trzymałam w ręku.
-Podglądałaś?!
-Wyluzuj! Nie celowo przecież...  Co ty sobie myślisz… Nie takie rzeczy się robiło… Bez urazy siostra, ale aż tak ciekawa nie jesteś, żebym cię musiała szpiegować i podglądać dniem i nocą… No ale streszczaj się, bo nie mam zamiaru tracić całego dnia na twoje wrażenia z pierwszego pocałunku…-  Wyjrzałam za drzwi, spojrzałam w jeden i drugi koniec korytarza, zamknęłam je dokładnie, po czym osunęłam się po nich na podłogę i ukryłam twarz w dłoniach.
-Więc? Jak było?- spytała Emilia. Jęknęłam tylko cicho, nie podnosząc głowy.- Aż tak źle?- Pokiwałam głową.- Aż tka źle całuje?!- spytała z niedowierzaniem.
-Co?! Nie! Całuje… niebiańsko!!!- wydyszałam wreszcie podnosząc wzrok na siostrę, która patrzyła teraz na mnie lekko skonsternowana.
-No to o co ci chodzi?!
-Ja zrobiłam coś bardzo głupiego…- Powiedziałam cicho.
-Co takiego niby? Całowałaś się z kumplem? Wiesz to może nie brzmi najlepiej… ale może jak to sobie wyjaśnicie to się jakoś ułoży. W końcu przyjaźń jest najlepszą podstawą związku…
-Nie! To znaczy… to też! Ale ja zrobiłam coś jeszcze gorszego… Ja nie dość, że się z nim całowałam, to mu uciekłam!!!- wyrzuciłam z siebie. Zapadła cisza.
-Co zrobiłaś?- spytała Emilia nie wierząc własnym uszom. Wytrzeszczyła na mnie oczy.
-Uciekłam!- prawie krzyknęłam, już kompletnie rozhisteryzowana. Zaczęłam miotać się po pokoju.- No bo tak dobrze się nam gadało i w ogóle, a potem on… oh! To się stało tak nagle! Ja… byłam zaskoczona i… O mój Boże! To było niesamowite!... ale później… Wrócił rozsądek i ja się… przestraszyłam! Nawet nie jego, ale… moich uczuć… To było za cudowne! Tak nie powinno być! Ja nie mogę tak się czuć z Szymonem!!! To tylko kumpel!!! Ja… ja… ja go chyba zraniłam…- Przerwałam na chwile, by wziąć oddech. Z każdym moim urwanym zdaniem siostra patrzyła na mnie z coraz dziwniejszym wyrazem twarzy. Spojrzałam jej w oczy i jęknęłam:- Emilia, co ja mam robić?! Gdybyś widziała jego wyraz twarzy…
-Jesteś idiotką, wiesz?- powiedziała w końcu Emily, po chwili milczenia. Pokiwałam głową i ukryłam twarz w dłoniach.- Jaka normalna dziewczyna zaczyna się całować z chłopakiem, aby potem uciec…?
-Oh! Nie przesadzaj… Poza tym, to on zaczął…
- Wiesz co nie rozumiem cię… Naprawdę fajny chłopak interesuje się tobą, znacie się od dawna, więc wiesz, że możesz mu zaufać, do tego jest inteligentny, przystojny i świetnie całuje, a ty musisz wszystko spieprzyć? I jeszcze zamiast lecieć do niego i błagać o wybaczenie, że jesteś taką niezrównoważoną emocjonalnie dziewcynką, to ty masz wątpliwości???!- zatkało mnie trochę, muszę przyznać… Nie spodziewałam się takiego natłoku krytycznych słów. Stałam przez kilka sekund wpatrując się w siostrę z lekko otwartymi ustami. – No i co się tak gapisz? Luśka, to widać, że jesteś w nim po uszu zakochana… Choć nie wydaje mi się aby jakikolwiek normalny chłopak przyjąłby cię z otwartymi ramionami po takim potraktowaniu…
-Ale Emilia ja się boję…- powiedziałam cicho i usiadłam na łóżku.- nigdy nie patrzyłam na Szymona, przez pryzmat… no wiesz… bycia razem. Nie wiem czy to by w ogóle wypaliło, a do tego ta obecna sytuacja…
-Na pewno uda się ją jakoś wytłumaczyć…- powiedziała Emily łagodniejszym tonem, aby mnie pocieszyć.  Ja natomiast spojrzałam na nią jak na wariatkę. Wytłumaczyć…?! Dopiero po chwili zrozumiałam, że mówimy o dwóch zupełnie różnych rzeczach. Siostra zapewne nadal myślała o dzisiejszym incydencie, ja natomiast o sprawie Romanowów i wrażeniach ostatnich dni…
Jeszcze trochę porozmawiałyśmy, a potem postanowiłam udać się pod prysznic.
Stałam pozwalając, aby ciepły strumień wody bębnił w moje zmęczone plecy. Zmęczone nie tyle wysiłkiem fizycznym, ale dźwiganiem tego brzemienia, które na nie spadło. Cała byłam, jakoś tak psychicznie zmęczona… Ktoś chce mnie zabić, nie znamy celu… Może to być jedna osoba (w tych notatkach, było to tak ujęte jakby tu chodziło tylko o jednego osobnika, najprawdopodobniej płci męskiej, ale Anderson w ogóle nie ujął tego jasno, pisał skrótami myślowymi), ale mogła już pociągnąć za sobą więcej (jest przypuszczenie, że chodzi o tajną organizację). Co z tym wszystkim ma wspólnego Ben? Kto miałby się dowiedzieć, że przekazuje mi jakieś informacje i co by mu groziło? To  może oznaczać, że rzeczywiście więcej niż jedna osoba jest zamieszana w to wszystko, i komuś zależy, żebym się o niczym nie dowiedziała, żebym nie była przygotowana… A Pola? Czemu mi to robi? Czy naprawdę ma powód aby się tak zachowywać? Szymon… O mój Boże! Przypomniałam sobie to uczucie, kiedy mnie całował, to było lepsze niż cokolwiek innego… Do tej pory całowałam się tylko dwa razy w życiu i choć drugi już nie był tak fatalny jak pierwszy, bo chłopak nie miał twarzy obsypanej pryszczami i był trochę bardziej wprawiony, to to co Szymon ze mną robił przechodziło ludzkie pojęcie… Nie mam pojęcia, gdzie się tego nauczył… No dobra, mam pojęcie, ale… awwww… nie chcę nawet o tym myśleć. O jejku przyłapałam się na tym, że jestem zazdrosna… Idiotko!- skarciłam się. -Przecież dopiero co mówiłaś, że to tylko twój kumpel, że nie ma możliwości aby z tego wniknęło coś więcej. Przypomniały mi się słowa Emily: „Luśka, to widać, że jesteś w nim po uszu zakochana…”. Może miała rację… Muszę być ze sobą szczera… Chyba się zakochałam… Teraz jednak przypomniało mi się co siostra mówiła dalej: „Choć nie wydaje mi się aby jakikolwiek normalny chłopak przyjąłby cię z otwartymi ramionami po takim potraktowaniu…” Ah! Co ja najlepszego zrobiłam? Trzeba będzie z nim porozmawiać…
Wyszłam z pod prysznica i spojrzałam w lustro. Patrzyła na mnie drobna osóbka o morskich oczach. Rude mokre włosy wiły się luźno wokół mojej twarzy. Nigdy nie uważałam się za szczególnie ładną, raczej za przeciętną. Wyszorowałam zęby, zawinęłam włosy w różowy ręcznik i wyszłam z łazienki. O mało się nie zabiłam potykając się o mały samochodzik.
-Leon! Posprzątaj to i naucz się wreszcie nie zostawiać wszędzie swoich zabawek! – krzyknęłam w stronę pokoju maluchów. W odpowiedzi z za drzwi wyskoczyła mała blond włosa osóbka i piszcząc: -Lukrecja! Wróciłaś!- zwaliła mnie z nóg.
-Na litość boską Anastazja opanuj się!- wydyszałam próbując wstać i zdjąć z siebie siostrzyczkę.- Nie było mnie tylko jedną noc.
-Całowałaś się z Szymkiem.- wypaliła mała nagle
-Skąd wiesz?- spytałam zaskoczona. Jejku! Czy w tym domu się nic nie ukryje?
-Widziałam.- powiedziała spokojnie Ana- Nie martw się, wybaczam ci. – dodała łaskawym tonem
-Oh! Dziękuję, o pani.- zaśmiałam się i poczochrałam siedmiolatce włosy. Moja młodsza siostra odkąd nauczyła się mówić była ogromnie zakochana w moim najlepszym przyjacielu.
-No, dla mnie i tak był za wysoki. I co teraz już zawsze się będziecie całować?- spytała bezczelnie- No wiesz… Na powitanie, na pożegnanie i w między czasie też?
-Nie wiem szkrabie, a teraz idź do siebie i daj mi się ubrać. A! I weź ten samochód ze sobą.- siostrzyczka uśmiechnęła się do mnie promiennie, pokiwała głową i odeszła posłusznie. Weszłam do siebie do pokoju i rozejrzałam się. W kącie pokoju na tle butelkowo zielonej ściany stała ciemno brązowa szafa na nóżkach. Pod oknem biureczko, a na nim sterta książek. Na przeciwległej ścianie wisiały półki z książkami i wierzą stereo o obok mnóstwo plakatów: Z Dirty Dancing, Marilyn Monroe, Michaela Jacksona, Blur, Gorillaz ( miałam kiedyś też Beatlsów, ale kiedy mój brat będąc jeszcze mniejszym i jeszcze bardziej wkurzającym brzdącem powycinał im głowy aby zrobić taką planszę jaką mają czasami w kinie lub w wesołym miasteczku, do robienia sobie zdjęć, musiałam go zdjąć i do tej pory nie nabyłam nowego.) Łóżko było najprostsze na świecie. Był też mały stolik z lampką i wygodny fotel obity perkalem, w którym siadałam zwykle z laptopem bądź czytając książkę.
Ubrałam się w Jeansy i błękitną bluzkę. Gdy usłyszałam dzwonek do drzwi, nie kłopotałam się w ogóle ponieważ wiedziałam, że mama jest o wiele bliżej na dole, a sama też się nikogo nie spodziewałam, zdziwiłam się więc gdy usłyszałam po chwili ciche pukanie.
-Proszę.- powiedziałam zaskoczona i odwróciłam się aby zobaczyć stojącą w drzwiach szatynkę z włosami obciętymi do szyi. Patrzyła na mnie lekko przestraszonym wzrokiem szarych oczu- Pola.
-Cześć. – powiedziała cichym głosem.- Możemy porozmawiać?- Odchrząknęłam nagle bardzo zdenerwowana.
-Jasne- wychrypiałam.- Usiądź, proszę.- wskazałam na fotel. Usiadła na skraju. Ja też usiadłam, na łóżku i potarłam nerwowo dłońmi o uda.
-Więc…?- spytałam nieśmiało. Pola bardzo intensywnie oglądała podłogę. W końcu przemówiła:
-Ja… Ja chciałabym cię przeprosić…- ucichła, jakby mając nadzieję, że jej przerwę, ale ja milczałam.- Chciałabym cię przeprosić…- zaczęła znowu- za to ja się zachowywałam, wobec ciebie, wobec was wszystkich, ale to o ciebie głównie chodziło.- przyznała.
-Dlaczego taka byłaś?- spytałam nie zważając na to, że może się poczuć niezręcznie, albo, że będzie jej trudno na to odpowiedzieć, a ja i tak się domyślam o co chodziło.
-Byłam zazdrosna.- odpowiedziała natychmiast. Zdziwiła mnie tak szybka odpowiedź.
-Zazdrosna? O co? O Szymona? –zapytałam odważnie, choć w pierwszej chwili nie chciałam mówić tak wprost.
-Też, ale nie tylko…-wstała i zaczęła nerwowo krążyć po pokoju- Ty jesteś taka zawsze idealna, wszyscy cię lubią, jesteś ładna i utalentowana. Szymon i tak już za tobą szaleje, a jeszcze ta cała nowa sprawa sprawiła, że znowu znalazłaś się w centrum uwagi… - wyrzucała z siebie Pola jakby zdecydowała powiedzieć wszystko co jej leży na sercu. Trochę mnie przeraziły jej słowa. Nigdy bym nie pomyślała, że ktoś może tak mnie odbierać.
-Czyli ty wiesz o „tym”?
- Tak, Szymon mi powiedział… Ja… Tak mi głupio! Zachowywałam się jak idiotka… zadufana w sobie egoistka… Nie wzięłam tego na poważnie… Myślałam, że to jakaś bzdura, i chciałam choć raz w życiu zepchnąć na drugi plan… upokorzyć, czy coś w tym rodzaju… nie wiem… to było żałosne… Teraz wiem, że się myliłam… I do tego zawiodłam twoje zaufanie… Przepraszam.- wreszcie spojrzała mi prosto w oczy… Miałam wrażenie jakby zdjęła wreszcie okropną maskę, która, przez ostatnie dwa tygodnie ukrywała moją przyjaciółkę… Pola wróciła… zobaczyłam to w jej oczach… A potem, nie wiem jak to się stało stałyśmy już przytulone i wypłakiwałyśmy się sobie w ramiona. Oh, God! Dziewczyny...
Gdy się wreszcie opanowałyśmy spojrzałyśmy na siebie przez łzy i promienny uśmiech wykrzywił nasze twarze.
-Mam jeszcze jedno pytanie…- powiedziałam po chwili- Jedno mnie zastanawia…
-Hmm?
-Co z resztą klasy? Co oni do mnie mają?
-A…- Polka się zmieszała- Lukrecja ja cię strasznie przepraszam… To ja im nagadałam o tobie…- Nie bardzo mnie to zaskoczyło, ale mimo wszystko poczułam ukłucie żalu…
-A co im nagadałaś?... Albo nie, nie mów,  nie chcę wiedzieć…- i przytuliłam ją ponownie. Nie pomyśałabym nigdy, że tak to się skończy. Moja własna reakcja na przeprosiny również była dl mnie zagadką... Może to hormony...
-Przepraszam… Ja to odkręcę…- Pola znowu zaczęła się jąkać...
-Nic się nie stało.


Jest 24 kwietnia bieżącego roku.
Po ponownym przeczytaniu rozdziału, aktualizuję go z drobnymi poprawkami (jakieś tam literówki i dwa dodane zdania, nic znaczącego, ale uznałam, że będzie uczciwiej powiadomić o zmianach.) Gdybyście jeszcze zauważyli jakieś błędy to piszcie :)

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Rozdział 9

Witajcie! Dzisiaj choć jeszcze święta niezbyt świąteczny rozdzialik, ale za to o świątecznej (bo jak na moje przyzwyczajenia obfitej) długości. Miłego czytania i szczęśliwego lanego poniedziałku i Prima Aprilis w jednym!

We mgle historii


Szłam ciemnym korytarzem mojej szkoły. Była noc. Lekka księżycowa poświata wpadała przez wysokie okna oświetlając mi drogę. Skierowałam się w stronę pół przymkniętych drzwi. Weszłam. Powitały mnie radosne okrzyki przyjaciół.
-Lukrecja! Cześć! Zobacz kto tu jest! Ale powiedział, że nie powie jak się nazywa, bo to niebezpieczne!- krzyknęła Roma wskazując na Bena, który siedział ja środku okrągłego stołu stojącego po środku sali.
Zapytałam się go co tu robi, ale on powiedział, ze chciałby mi powiedzieć ale nie może, bo wybuchnie ta bomba zegarowa zamocowana u sufitu. Wtedy podszedł Szymon i powiedział, że też nie chce aby mi się coś stało. Zaczęłam im tłumaczyć, że jeśli już ktoś nastawił tą bombę to i tak ona wybuchnie, bo to bomba zegarowa, ale w tym momencie Szymon zamienił się w naszego profesora historii i powiedział:
-Skoro panna Whitman tak się zna na bombach to niech nam powie kiedy została wynaleziona bomba atomowa…- i zaczął się śmiać bardzo złowieszczo zamieniając się w Einsteina…
Scena nagle rozmyła się, przybierając zupełnie inny wymiar.
Leżałam w łóżku. Serce waliło mi jak młotem. Słyszałam kroki na korytarzu. Wiedziałam, co się zapowiada. Już od dawna dało się to wyczuć. Słyszałam nawet jak rodzice o tym rozmawiali. Wyrok śmierci już na nas spoczywał. Nie żal mi było rozstawać się z życiem. Bo co to za życie… Smutno mi tylko było z powodu rodziny… Biedny Aleksy…  Jest jeszcze taki mały… Choć z jego chorobą i tak wcześnie czy później by umarł, a nie było by to zbyt przyjemne konanie. Więc może to i lepiej… Ale moje śliczne siostry... Miały tyle planów na życie! Dla matki to straszne upokorzenie! Cała ta sytuacja! Ah! A ojciec!... Ktoś z łoskotem otworzył drzwi.
-Wstawać! Nagły nakaz ewakuacji!- mówili po rosyjsku, ale ja rozumiałam wszystko. Ewakuacji! Może jeszcze nie wszystko stracone. Posłusznie wstałam. Kazano mi się ubrać i zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Brutalne ręce pociągnęły mnie za drzwi i poprowadziły po schodach. Gdzieś przed nami zamajaczyły sylwetki innych ludzi. Dwóch mężczyzn i kobieta. Pewnie któraś z moich sióstr… Jeden z mężczyzn, którzy prowadzili mnie poszedł przodem, drugi zaś ścisnął mnie mocniej za ramię. Usłyszałam w uchu szept:
- На мой сигнал спуститься и не двигаются. Не показывайте, что вы живы. (Na mój sygnał padnij i się nie ruszaj. Nie pokazuj, że żyjesz.)- przestraszył mnie ten poważny męski głos. Co miał na myśli? Sygnał? To potwierdzało moje najgorsze obawy…
Doszliśmy na dolne piętro. Było tu chłodniej niż na górze. Nogi mi się trzęsły. Denerwowałam się okropnie. Pokój był średniej wielkości z drewnianymi przepierzeniami.  Była tu już reszta mojej rodziny, dwórka, dwóch kucharzy, lokaj i doktor. Nie było mebli.
-Co, nie ma krzeseł? Czyżbyśmy nie mogli nawet usiąść?- spytała matka. Spełniono jej prośbę i przyniesiono dwa krzesła. Na jednym usiadła matka. Ojciec, który wyglądał nadzwyczaj dostojnie i trzymał Aleksego na rękach posadził go na drugim. Matka dyszała ciężko.  Wtedy odezwał się Jakow Jurowski-komendant domu.
-Dotarła do nas informacja o próbie zamachu stanu i uwolnienia jeńców bolszewickich przez waszą krewną rodzinę.- zaczął protekcjonalnym tonem- Na szczęście zamiar ten nie powiódł się. Aby jednak nowy system mógł działać prawidłowo, musi zapanować spokój. Brak subordynacji będzie karany. Obawiamy się, że wasze pozostanie tutaj może skutkować niepomyślnymi dla rządu wydarzeniami. – zapadła głucha cisza. Dało się tylko słyszeć  ciche pyknięcia palących się pochodni. Zniżonym głosem zaczął znowu- Aby zapobiec skutkom, trzeba pozbyć się przyczyny. Otrzymaliśmy nakaz natychmiastowego rozstrzelania domowników- Ojciec odwrócił się twarzą w naszą stronę, a tyłem do żołnierzy. Spojrzał na matkę nieprzytomnym wzrokiem, zmrużył oczy, lekko potrząsną głową i jakby oprzytomniawszy zwrócił się znowu do komendanta:
-Co? Co takiego?- komendant powtórzył swoje słowa i z miną, która wcale nie wskazywał na to aby było mu przykro, mruknął:
-Przykro mi.- strzelił.
 Patrzyłam jak w zwolnionym tempie jak mój ojciec osuwa się na zimną posadzkę. Na jego twarzy zastygł wyraz przerażenia. Głuche tąpnięcie dobiegło mnie jakby z daleka. Krzyk uwiązł mi w gardle. Drugi strzał. Matka cała ze krwi spoczęła obok swojego męża. Mamusia… Rozejrzałam się przerażona. Napotkałam parę ostrych piwnych oczu. Wskazały na posadzkę. Padłam na ziemię , zanim ręce należące do owych oczy oddały strzał, który miał mnie zabić. Byłam oszołomiona bólem, a nie był to fizyczny ból, ogłuszona strzałami leżałam czując jak kamienna ziemia chłodzi mi ciało. Nie miałam nawet siły pokazywać, że żyję. Strach paraliżował mnie. Rękaw mojej koszuli był cały we krwi… Nie mojej krwi… Krwi…Nie! Nie myśl o tym!
 Ktoś szybko do mnie podbiegł, udał, że sprawdza mi puls, podniósł na ręce i krzykną do innych:
-Martwa! Trzeba jak najszybciej zabrać ciała! Bierzcie ich i wynosimy!- poczułam, że biegnie. Za nami też się dało słyszeć pospieszne kroki. Usłyszałam ten sam co uprzednio szept- Jak cię puszczę to uciekaj. Nie oglądaj się za siebie. Do miasta i do kościoła. Tam cię znajdę. – skręciliśmy za róg, poczułam grunt pod stopami i puściłam się biegiem. Byłam śmiertelnie przerażona. Czułam tylko uderzenia swojego serca i twardą ziemie pod stopami. Obraz był zamazany przez gromadzące mi się w oczach łzy…
-Lukrecja! Lukrecja!- ktoś uderzył mnie otwartą dłonią w policzek. Krzyknęłam i ze strachem poderwałam się do pozycji siedzącej uderzając czołem w głowę Romy.-Au!
Dyszałam ciężko próbując wrócić do normalności. Siedziałam z łóżku polowym w pokoju przyjaciółki. Byłam cała spocona a gdy otarłam twarz stwierdziłam, że płyną po niej również krople łez. Czułam się roztrzęsiona jakbym rzeczywiście przed chwilą przebiegła z milę…
-Lukrecja, dobrze się czujesz? Strasznie się rzucałaś, krzyczałaś i płakałaś…-zająknęła się Roma.-Nie mogłam cię obudzić…
-Ja… ja…- głos mi się załamał.-Miałam dziwny sen…
-No przypuszczam…
-Ale to nie był normalny sen… To było zbyt realistyczne i… i … Ja byłam nią…
-Kim byłaś?- spytała dziewczyna kompletnie zdezorientowana. –Lukrecja na pewno dobrze się czujesz? Jesteś zielona na twarzy!... Może chcesz zwymiotować? Jeśli tak to z łaski swojej idź do łazienki!- machnęłam tylko zirytowana ręką.
-Nic mi nie jest! Roma! Ja to widziałam! Ja nią byłam!!!
-Kim by…
-Anastazją!!!
Opisałam jej dokładnie cały sen (jeśli snem można to nazwać…). Jak skończyłam stwierdziłam, że przyjaciółka gapi się na mnie szeroko otwartymi oczami i z lekko otwartą buzią.
Piętnaście minut później wszyscy czworo: Roma, Tytus, Szymon i ja siedzieliśmy zamknięci na klucz w jej pokoju.
-Wiecie co?- zaczął Tytus- Jesteśmy porąbani. 
-Ach tak?-zaśmiał się Szymon- Skąd taki wniosek?
-Jest dziewiąta rano w sobotę, a my, zamiast smacznie chrapać, siedzimy zamknięci na klucz w pokoju, bo Lukrecja miała sen…    
-To nie był zwykły sen!- oburzyłam się- I to był Romy pomysł aby was tu ściągać!
-A tak na marginesie, dlaczego nie śpisz u siebie w domu?- zapytała Szymon
-Oh, Szymku! Błagam cię! Nie rżnij głupa!- westchnęła Roma- A niby po co dziewczyny nocują u siebie?!
-No wiesz stary, żeby się wygadać, poplotkować…- powiedział Tytus jakby tłumaczył niedorozwiniętemu dziesięciolatkowi, że dwa plus dwa              to cztery.- Jakby nie mogły tego robić w ciągu dnia! Dziewczyny są dziwne!- Spojrzałyśmy na nich rozbawione. Szymon wyglądał na lekko skonfundowanego tą wiadomością i raz po raz potrząsał głową, jakby się opędzał od natrętnej muchy, a Tytus wzruszając ramionami oparł się o poduszki na łóżku Romy i patrzył na niego z pokornym zrozumieniem wymalowanym na twarzy. Rano chyba nie zdążyła się uczesać, a koszulkę miał założoną na lewą stronę. Romka zachichotała cicho pod nosem.
Trwało by to pewnie jeszcze chwilę, gdybym nie chrząknęła cicho.
-Yyyy… Ehm!... Tak… Mówiłaś, że to było bardzo realistyczne, tak?- zaczął Szymek
-Yhm.- potwierdziłam. Szymon zmarszczył brwi próbując się skupić. 
-Ale… jak to było? Z jakiego punktu widzenia… to zobaczyłaś?
-Eeee… No… Ja byłam nią. Anastazją.
-I…- zaczął ponownie Szymon, ale Roma mu przerwała:
-Na miłość Boską! Lukrecja! Ja cię przepraszam, ale muszę się spytać!- krzyknęła Roma histerycznym tonem.- Czy ty jesteś na 100% pewna, że nie był to po prostu senny koszmar?! Tyle się ostatni wydarzyło! Cały czas nie rozmawiamy o niczym innym! To normalne, że możesz mieć sny z tym powiązanie! Twój mózg odreagowuje jak śpisz!            Ten nieustający stres…
-Nie!- nie wytrzymałam               . Nie zdając sobie z tego sprawy wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju tam i z powrotem. Dlaczego oni nie mogą tego zrozumieć?! To nie był normalny sen! Jak, do cholery mam im wytłumaczyć na czym to polega? Nie mogą mi po prostu zaufać? Mogłoby się zdawać, że po tym wszystkim co się ostatnio wydarzyło mogli by mieć trochę bardziej otwarte umysły…-To nie tak! Wiem co widziałam!- z przerażeniem stwierdziłam, że krzyczę, choć wcale nie miałam takiego zamiaru. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam trochę spokojniej.- Śniłam o czymś innym. O czymś głupim. To nawet nie miało większego sensu… A potem… A potem… To się zmieniło! Wszystko się wyostrzyło! To było tak prawdziwe, jak to, że stoję tu przed wami.- Popatrzyłam na nich wyczekująco w nadziei, że zrozumieją, ale ich twarze były nieprzeniknione. –Czułam każdy swój ruch, każdy oddech. Potrafiłam trzeźwo myśleć. Miałam nawet wspomnienia…- przypomniałam sobie jak stawały mi przed oczami twarze osób, które znałam dobrze, choć w realnym świecie nigdy ich nie spotkałam. Opowiadałam wam już dokładnie co się po kolei działo. Ja…- w tym momencie się trochę zmieszałam- Ja nawet nie wiem jak dokładnie wyglądała rewolucja październikowa, ale mam niejasne przeczucie, że tak to właśnie wyglądało. Nie! Ja to wiem!
-Wiesz?- zapytała głupio Roma
-Nie potrafię wam udowodnić, że mówię prawdę… No bo jak?
-Zapytajmy wyrocznie.- powiedział Tytus po chwili milczenia. Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Przewrócił oczami.- No Google’a !- Wstał i podszedł do laptopa Romy. Patrzyliśmy na niego jak zahipnotyzowani , jak wpisuje w wyszukiwarkę słowa: „Egzekucja Romanowów”.- Zobaczymy co mówi Wikipedia…W nocy z 16 na 17 lipca 1918 wszyscy członkowie rodziny zostali zbudzeni pod pretekstem natychmiastowej ewakuacji. Romanowów zgrupowano w piwnicy…ble, ble, ble... Komendant domu Jakow Jurowski…Hej! Wymieniałaś to nazwisko!... oznajmił, że krewni Romanowów usiłowali im pomóc; zamiar ten nie powiódł się i bolszewicka załoga domu musi zlikwidować jego mieszkańców. Następnie strzelił do Mikołaja, zabijając go jednym strzałem. Był to sygnał dla pozostałych członków plutonu egzekucyjnego, którzy zaczęli równocześnie strzelać do wszystkich zebranych. Aleksandra zginęła natychmiast po mężu… No! Tak z grubsza się zgadza! O tu się zaczyna fajnie! Słuchajcie! Zwłoki zabitych przewieziono na uroczysko w lesie Koptiaki, gdzie przy pomocy kwasu siarczanego zdeformowano twarze Romanowów. W ciągu dwóch następnych dni ich ciała poćwiartowano i pochowano w lesie. Ci Rosjanie mieli wyobraźnię!...
-Dobra, Tytus daj spokój!- przerwał mu Szymon. Chyba zauważył, że zbiera mi się na wymioty.- Sprawdź lepiej w jakimś bardziej wiarygodnym żródle.- zabrała mu z rak laptopa.- O! to brzmi lepiej. Wspomnienia komendanta domu Ipatiewa, J.M Jurowskiego, dotyczące egzekucji rodziny królewskiej zarejestrowane przez historyka Pokrowskiego w 1925 roku… 16 lipca 1918 roku otrzymaliśmy z Permu zaszyfrowany telegram z rozkazem zlikwidowania Romanowów… ble, ble, ble… Gdy przyjechał pojazd, wszyscy spali. (…) Wyjaśniono im, co się dzieje:  ”Z powodu niepokojów w mieście konieczne jest przeniesienie rodziny Romanowów z góry na niższe piętro”. Ubrali się w ciągu 30 minut. Wybrano pomieszczenie na dole z drewnianymi przepierzeniami (by uniknąć rykoszetów); zabrano stamtąd wszystkie meble.-obraz tamtego pokoju stanął mi jak żywy przed oczami. Wszystko się zgadzało…- Romanowowie niczego nie podejrzewali (…) Mikołaj niósł Aleksego, inni mieli ze sobą poduszki i różne drobiazgi. Aleksandra Fiodorowna zapytała: “Co, nie ma krzeseł? Czyżbyśmy nie mogli nawet usiąść?”
-Tak!- Przerwałam mu.-Tak właśnie powiedziała!- spojrzał na mnie dziwnym wzrokiemi czytał dalej.
-Komendant polecił przynieść dwa krzesła…*- słuchałam a słowa łączyły się ze scenami w mojej głowie tak idealnie jak elementy jakiejś dziwnej układanki.-… Zaczerpnięte z: C. A Frierson, S.S Wileński – Dzieci Gułagu, Warszawa 2011.-zakończył Szymon. Wszyscy spojrzeli na mnie.
-Tu się wszystko zgadza.- powiedziałam po chwili milczenia- Musicie mi wierzyć.- Spojrzałam na Szymona. Jego czarne oczy wpatrywały się w moje tak intensywnie, jakby chciał poznać moje myśli. Po chwili kiwną głową i posłał mi blady uśmiech, choć nawet nie jestem pewna czy był on skierowany do mnie, czy może tylko uśmiechał się do własnych myśli. Spojrzałam na pozostałą dwójkę. Roma podeszła i przytuliła mnie, natomiast Tytus patrzył na mnie z niedowierzaniem.
-I… jesteś pewna, ze nigdy wcześniej tego nie czytałaś?
-Tak.
-A może gdzieś na historii o tym mówiliśmy?- spytał takim tonem jakby to była jego ostatnia deska ratunku.- Pokręciłam głową. Zagwizdał cicho, pokręcił lekko głową i w końcu powiedział:
-Zdajesz sobie sprawę, że jesteś dziwna?- Uf! Uwierzył! Roześmiałam się w głos, i choć może sytuacja do tego nie pasowała inni poszli, za moim przykładem.
***
Dwie godziny później stałam na przystanku autobusowym w towarzystwie tylko Szymona. Romie nie chciało się nas odprowadzać, a Tytus mieszkał na tyle blisko przyjaciółki, że nie musiał jeździć autobusem, więc już jakieś pięć minut temu poszedł do siebie, aby uczesać włosy i poprawnie założyć koszulkę.
-Jak myślisz, dlaczego to zobaczyłam?- nie miałam tu na myśli koszulki Tytusa.
-Mnie się pytasz?-zrozumiał o co mi chodzi- To jest wszystko bardzo dziwne… Moja wiedza kończy się na odkryciach Andersona, a tak nie było nic napisane, o błędach genetycznych, ani o zwyrodnieniach mózgu…Au! Nie bij!- roześmiałam się widząc jego udawaną trwogę na twarzy.
-No wiesz! Ha!- założyłam ręce na piersi i odrzuciłam głowę do tyłu, dając mu do zrozumienia, że jestem obrażona.- Jak możesz nazywać to zwyrodnieniem?! Przecież to bardziej coś w stylu daru!
-Może to i dar…
-Swoją drogą, ja dziękuję, za taki dar.- zasępiłam się.- Zawsze pod tym słowem kryło się dla mnie coś niezwykłego, ale względnie przyjemnego i użytecznego, a to?! Co to w ogóle jest?!
-Wiesz, może kiedyś, ten „dar” okaże się jednak użyteczny… Na przykład na sprawdzianie z historii.- wyszczerzył do mnie zęby. Roześmiałam się. Zastanowił się i zapytał nagle:- Masz gaz pieprzowy?
-Słucham?!- odparłam zbita z tropu.
-Gaz pieprzowy. Taki sprej…
-Szymon! Wiem co to gaz pieprzowy! Ale po co u licha…
-To masz czy nie?
-Nie.
-To ci kupię.
-Acha.-odparłam głupkowato, na co Szymon spojrzał na mnie rozbawiony, a potem poczochrał mi włosy jak brat młodszej siostrze, na co ja odpowiedziałam mocnym kuksańcem w bok.
Autobus przyjechał. Przez całą drogę gadaliśmy beztrosko. Gdy podeszliśmy do drzwi frontowych mojego domu,  pożegnałam się z nim i chciałam już odejść, gdy poczułam, że ciągnie mnie z rękę. Złapał mnie mocno w pasie i przyciągnął do siebie. Wstrzymałam oddech. Poczułam, że serce w mojej piersi zaczyna bić mocniej. O mój Boże! Co się ze mną dzieje!? Przecież to mój kumpel! I tylko kumpel…-powtarzałam to sobie jak mantrę, ale moje wnętrzności zaczęły tańczyć coś bardzo dziwnego… Poczułam, że się czerwienię. Shit! Te zdradzieckie policzki! To tylko kumpel, to tylko kumpel… Ale dlaczego on to robi?! Czy za mało skomplikowane mam już życie?! Bałam się spojrzeć mu w twarz. Bałam się co tam zobaczę i co on zobaczy w mojej… Poczułam ciepłą dłoń przy swojej szyi. Zdobyłam się na odwagę i spojrzałam na niego. Przejechał kciukiem po moim rozpalonym do czerwoności policzku. Podniósł wysoko brwi ja na jego ustach pojawił się bezczelny uśmiech. W oczach tańczyły mu radosne iskierki.  Poczułam się jeszcze bardziej skrępowana. Odwróciłam głowę. No jasne! Jeszcze czego!? Delikatnie chwycił mój podbródek i skierował ku sobie.  Mój mózg przestał pracować…

* Pisząc korzystałam, ze źródeł: Wikipedia i strony www.nieznanahistoria.pl

środa, 20 marca 2013

Rozdział 8


Dziwne rozmowy

Cóż... Następne dni nie były wiele ciekawsze. Poniedziałek- całkowicie spędzony w szkole. Wtorek również bez zbędnych wrażeń. Dużo lekcji na których trzeba udawać, że się uważa. W rzeczywistości moje myśli nie mogły skupić się na niczym innym niż ostatnie wydarzenia. Była środa, godzina 14.07. Siedziałam na ławce przed szkołą rozkoszując się, tak rzadkim w Anglii słońcem, które łagodnie grzało mi twarz. Lekki wietrzyk rozwiewał moje rude włosy. Poły trenczu również pod jego wpływem delikatnie skierowały się ku zachodowi. Nagle usłyszałam nad sobą niski męski głos.
-Lukrecja Whitman?- zapytał. Otworzyłam jedno oko i stwierdziłam, że patrzę na owego trzecioklasistę, który zaczepiał mnie na korytarzu.
-Tak...-odparłam niepewnie.
-Mogę?-wskazał na miejsce obok mnie. Kiwnęłam głową zsuwając torbę na ziemię, aby nie przeszkadzała. Usiadł. Przyjrzałam mu się dokładniej. Był dobrze zbudowanym, wysokim, przystojnym szatynem o piwnych oczach, szatkujących ostro wszystko i wszystkich na około. Minę miał lekko znudzoną, jakby ktoś go zmuszał do tej rozmowy a sam nie bardzo miał na to ochotę. Uznałam, że to niezbyt grzeczne. Mógłby chociaż spróbować być bardziej przyjaznym, skoro już musi zakłócać mój spokój.
-A więc?-spytałam wreszcie po minucie uciążliwego milczenia.
-Wiem kim jesteś...- powiedział.
-To miło....-zadrwiłam, odwracając wzrok z powrotem w dal. Nie zamierzałam być miła dla kogoś, kto najwyraźniej miał mnie za osobę, która nie podchodziła pod kryteria osoby na jego poziomie.
- Nie jesteś tym kim myślisz, że jesteś.
-Ach tak?... A skąd wiesz za kogo ja się uważam? Hę?
-A za kogo się uważasz?-spytał natychmiast szczerząc zęby.
-Nie twój interes…-mruknęłam. Ten facet najwyraźniej sam nie wiedział, czego chciał. Nawijał co mu ślina na język przyniosła. Chyba, że… Nie to nie możliwe! Nie mógł wiedzieć.
-Co z błyskotliwa odpowiedź! Ale mnie nie obchodzi twój interes, chcę tylko sprawdzić.
-Co chcesz sprawdzić?
-Czy na pewno wiesz, że jesteś tym, kim ja myślę, że ty jesteś.
-No jasne! Bo chyba bym się obraziła, gdybyś powiedział jaśniej!
-Jesteś w niebezpieczeństwie!- prawie krzyknął. Mierzyliśmy się spojrzeniami, przez jakieś kilkadziesiąt sekund, po czym odpowiedziałam spokojnie:
-Wiem.
-To dobrze.- stwierdził. Wstał zarzucił plecak na ramię i odszedł. Zbita z tropu zawołałam z nim.
-Hej! Jakieś słowo wyjaśnienia, może!?
Odwrócił się. Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem i powiedział:
-Nie mam ci czego wyjaśniać.- przeniósł wzrok gdzieś za mnie, podniósł brwi, uśmiechnął się ironicznie pod nosem, pokręcił głową, odwrócił się na pięcie i odszedł zostawiając mnie z mętlikiem w głowie i w kompletnym osłupieniu. Po chwili powód jego pożałowania stanął koło mnie i zapytał:
-Czego chciał ten koleś? Czyżbyś miała nowego adoratora?! Lukrecja wyhamuj trochę! Ale przystojny był trzeba ci przyznać.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.  
-Roma, serio?!... Ty tylko o tym…Nie, adoratorem to on stanowczo nie jest… Idziemy? Myślałam, że się nie doczekam. Ile ty poprawiałaś ten sprawdzian?
***
Cały następny dzień próbowałam dopaść go na korytarzu, nie mogąc wyzbyć się narastającej ciekawości i pytań, które kłębiły się w mojej głowie: Kim on jest? Skąd wie o Anastazji? Skąd wie kim ja jestem? Co mógłby mi jeszcze powiedzieć na ten temat? Itp. Opowiedziałam przyjaciołom o dziwnym spotkaniu. Każde z nich zareagowało inaczej: Tytus- „Może się wreszcie czegoś dowiemy”, Roma-„Przystojniak! A może to on jest tym złym! Wiesz taki boski czarny charakter.”(Co Tytus skwitował ponownie stwierdzeniem : „Za dużo czytasz”.) Szymon był tylko lekko zdziwiony, ale nie pochwalał tego, że chcę się spotkać z tym facetem.
Nie musiał się jednak martwić. Ów facet bowiem wcale nie miał ochoty się ze mną zobaczyć. Za każdym razem gdy już prawie go miałam zwinnie mi się wymykał, ratując się ucieczką- albo wdając się z kimś w rozmowę, przyspieszając kroku, znikając z rogiem, albo wchodząc do męskiej toalety.
W piątek jednak nie wytrzymałam (wizja całego weekendu w niepewności przerażała mnie) i nie zważając na to, że jest otoczony stadem ryczących ze śmiechu maturzystów stanowczo skierowałam się w jego stronę. Kolana jednak mi zmiękły gdy podeszłam bliżej. Każdy z nich miał bowiem z metr osiemdziesiąt siedem lub nawet dziewięćdziesiąt a ja jedynie metr siedemdziesiąt (z którego, nawiasem mówiąc, byłam bardzo dumna).
-Przepraszam- powiedziałam pukając go w ramię.-Musimy pogadać.- chłopcy umilkli. Każdy z nich patrzył na mnie. Jedni rozbawieni, drudzy zdziwieni jeszcze inni wyczekująco.
-Nie widzisz, że rozmawiam.- warknął główny zainteresowany gromiąc mnie wzrokiem. Przez chwilę zabrakło mi tchu ze zdenerwowania. Prawie się go bałam gdy tak patrzył na mnie z góry, swoimi piwnymi oczami. Lukrecja weź się w garść! Wzięłam głęboki oddech i odparłam:
-Oh! Przepraszam, że Wielmożnemu Panu przeszkodziłam.- wycedziłam z największym sarkazmem na jaki było mnie stać.- Być może nie było by to konieczne, gdybyś mnie przez ostatnie dwa dni tak nie unikał. A teraz to MY musimy porozmawiać- Piorunowaliśmy się spojrzeniami przez jakieś dziesięć sekund, gdy w końcu odezwał się jeden z jego kolegów.
-Daj spokój Ben! Takiej propozycji się nie odmawia. Tracisz tylko czas.-Ha!
Ben (wreszcie wiem jak się nazywa) jeszcze się wahał.
-Umówisz się ze mną?-wypalił inny jego kolega (to było skierowane do mnie, nie do Bena)-Wiesz jak Ben nie chce to jego problem, no nie?-puścił do mnie oko i uśmiechnął się szeroko. Był blondynem o niebieskich oczach i śniadej cerze. Odwzajemniłam uśmiech rozbawiona.
-Nie słuchaj go. Ten sam kit wciska każdej dziewczynie. Jeśli już masz się z kimś umawiać to prędzej ze mną!- wtrącił inny
-Ona nie będzie się z nikim umawiać.- warknął Ben- Zaraz wracam. Idę porozmawiać , zanim zaczną padać tu jakieś niemoralne propozycje.- i dość brutalnie pociągną mnie na dziedziniec szkolny.-Sorry za nich. Cierpią na podwyższony poziom testosteronu. A więc, o co chodzi?
-A o co może chodzić? Mam ci do zadanie kilka pytań. Mianowicie: kim jesteś i skąd wiesz o mojej sytuacji?
-Co to za odpytywanie…
-Odpowiedz!- przerwałam mu- Uważam, że to nie uczciwe tak mnie pozostawiać w niepewności. Najpierw mówisz mi, że coś wiesz, a potem, że nie masz mi co wyjaśniać. Jeśli nie chciałeś zwracać mojej uwagi na siebie, trzeba ci było siedzieć cicho. Myślę, że jesteś mi winien wyjaśnienia.- powiedziałam to wszystko na jednym oddechu i dość stanowczo (w każdym razie miałam nadzieję, że było stanowczo). O dziwo, jakby trochę się zmieszał. Westchnął i powiedział już trochę łagodniej.
-Ok, przepraszam. Masz rację. To może zaczniemy jeszcze raz. Jestem Beniamin Bryce.- podał mi rękę
-Lukrecja Whitman- Uśmiechnęłam się uścisnąwszy jego dłoń. Niech wie, że potrafię zachować się honorowo. Szczególnie, że wyglądało na to, że naprawdę jest mu głupio.
-Naprawdę chciałbym ci wszystko opowiedzieć, ale po prostu nie mogę. Chciałbym tylko abyś zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji. Jak przez te siedemnaście lat byłaś bezpieczna, tak teraz nie jesteś, oni już prawie są na twoim tropie.
-Oni?
-Tak.
-To nie jest jeden wariat?
-Już nie jeden… ale ja w ogóle nie mogę z tobą na ten temat rozmawiać. To skomplikowana sytuacja. Nikt nie może się dowiedzieć, że cokolwiek ci powiedziałem, rozumiesz? To zaszkodzi nie tylko tobie ale również i ja znajdę się w sporych tarapatach.-zmieszałam się-Co? Błagam cię, nie mów, że już komuś powiedziałaś!
-Przyjaciołom…
-Shit! Kobiety…
-…ale oni potrafią dotrzymać tajemnicy!
-Ilu ich jest?
-Troje.
-Za dużo…
-Gdybyś wcześniej ze mną normalnie porozmawiał to bym wiedziała- próbowałam się bronić
-Nie próbuj zwalić winy na mnie! Czy dziewczyny nie potrafią trzymać języka za zębami…?!
-Potrafią, ale nie są jasnowidzami…
-Dobra, już dobra… Sorry, za bardzo się uniosłem. Liczę na tych twoich przyjaciół.
-Powiedz mi jeszcze, kto był prekursorem tych szaleńczych działań?- jego twarz się napięła, obciągnął lewy rękaw bluzy, rozejrzał się z przestrachem na około, zrobił krok w moją stronę i jękną:
-Lukrecja, wybacz mi ale ja naprawdę nie mogę- stał teraz tak blisko, że poczułam zapach jego perfum- Błagam nie pytaj się o więcej, kiedyś ci to wyjaśnię, ale nie teraz. Powiedz mi jeszcze ostatnią rzecz, kiedy skończysz osiemnaście lat?
-Co?- wykrztusiłam zdziwiona- Co to za pytanie…
-To ważne.-przerwał mi
-22 czerwca.
-To za miesiąc…Fu’k! Mało czasu…
-Czasu? Na co?- spytałam z nadzieją, ze mi odpowie, ale potrząsnął tylko głową, rzucił mi groźne spojrzenie i odszedł zostawiając mnie z jeszcze większym mętlikiem w głowie.

***
Przez całą drogę do domu myślałam o tym, czy powiedzieć przyjaciołom o rozmowie z Beniaminem, czy zachować to dla siebie jak radził chłopak. Z drugiej strony Szymon, Tytus i Roma nigdy jeszcze mnie nie okłamali, więc czemu miałabym im mówić, że owej rozmowy nie było. Dowiedziałam się przecież istotnych informacji, które może by pomogły nam, ruszyć się z miejsca. Jeśli chodzi o zaufanie to miałam do nich bezgraniczne zaufanie. Szczególnie, że gdyby nie oni nigdy bym się nie dowiedziała o czyhającym na mnie niebezpieczeństwie. Ale On powiedział, że też będzie miał kłopoty. Był taki poważny… Nie!
Podjęłam już decyzję. 

środa, 13 marca 2013

Rozdział 7


Świat stanął na głowie
-No to nadal wiemy: NIC.- zawyrokował Tytus
-Nie przesadzaj dobrze…- mruknął już lekko poirytowany Szymon
Siedziałam w nogach fotela, na pół przytomnie wpatrując się w jeden punkt. To ciągłe wałkowanie tematu powoli zaczynało mnie męczyć. Oczywiście streściliśmy przyjaciołom to czego się dowiedzieliśmy w bibliotece miejskiej. Od tamtej pory nie rozmawiali o niczym innym. Pewnie cała sytuacja powinna nie przerażać, w końcu ktoś próbował mnie zabić i najprawdopodobniej teraz nie była to już tylko jedna osoba (doszliśmy do tego wniosku wraz z bibliotekarką po ponownym przeglądzie tego co udało nie wyniuchać staremu Andersonowi), ale ku mojemu zdziwieniu specjalnie mnie to nie obeszło. Po przyswojeniu informacji na temat rodziców, cała sytuacja zaczęła mnie tylko lekko irytować i męczyć , bo odbierała mi możliwość normalnej rozmowy i kontaktów z przyjaciółmi. Kilka razy próbowałam nawet zmusić się do poważnego spojrzenia na całą sprawę, ale jakoś mi to nie wychodziła. To było zbyt abstrakcyjne, żeby mogło być prawdziwe.
Natomiast moi przyjaciele zdawali się wpadać w lekką panikę. Roma nie mogła usiedzieć w miejscu i co chwila wymyślała coraz to dziwniejsze teorie. Tytus zdawał się być po prosty wściekły i poddenerwowany, ale i tak radził sobie najlepiej z całej trójki z ukrywaniem negatywnych emocji. Tylko czasami tracił nad sobą panowanie. Szymon stawał się coraz bardziej milczący. Schudł, pod jego czarnymi oczami malowały się ciemne cienie i cały czas rzucał w moją stronę zatroskane i jakby przerażone spojrzenia. Byłam im wdzięczna, za to co robią, że się o mnie martwią, ale czułam się okropnie widząc ile ich to kosztuje. Nie ukrywam też , że było to dla mnie ważne, bo czułam się ważna… kochana wręcz. Szczególnie zachowanie tego ostatniego bardzo mi schlebiało. Za każdym razem gdy napotkałam jego wzrok miałam ochotę go pocieszyć, przytulić, powiedzieć żeby się nie martwił że wszystko jest w porządku… Uh! Jestem żałosna!... On martwi się bo to normalne, kiedy komuś grozi niebezpieczeństwo a nie dlatego, że to ja! Nienawidzę siebie! On nie maże spać, a ja czuję jakąś chora satysfakcję! Jesteśmy przyjaciółmi to normalne, że się martwi… To wszystko przez to co mi naopowiadała Roma! Ona zawsze wszystko wyolbrzymia! I jaki to miało skutek? Zamiast myśleć nad Romanowami jak się zastanawiałam, czy mogę się komuś podobać!!! Żałosne…
Ale nie miałam na to wpływu… Nie mogłam się powstrzymać by nie obserwować uważnie jak marszczy brwi i lekko przechyla głowę jak się nad czymś zastanawia. Jak czochra sobie i tak już mocno rozczochrane, czarne włosy nie mogąc odnaleźć jakiejś myśli lub gdy próbuje do czegoś dojść a nie może, próbuje wysnuć jakiś wniosek… STOP! Nie mogłam tak myśleć! Trzeba się pozbyć tego głupiego nawyku. Skończyć z tym, bo to może popsuć wszystko!
- Ja nadal uważam, że z tym może mieć coś wspólnego ten Dymitr. Spotkali się po latach i tak się na swój widok ucieszyli, że wskoczyli do łóżka, jego żona się o tym dowidziała zostawiła go, a on postanowił się zemścić na Anastazji!- powiedziała Roma a oczy jej błyskały wesoło. Minę miała jakby właśnie dokonała wielkiego odkrycia.
-Za dużo czytasz.- skwitował beznamiętnie Tytus.  Mina przyjaciółki zrzedła.
-Lepsze to niż nie czytać nic i żyć w zacofaniu, jak niektórzy.- odgryzła się gniewnie mrużąc oczy i mierząc go nie za przyjemnym wzrokiem.
-Więc nadal uważasz, że masz rację? To wyjaśnij mi dlaczego nie zabił jej od razu? Hę?- zapytał wychylając się w stronę dziewczyny i wpatrując się w nią natarczywie.-No właśnie. Tak myślałem.- powiedział z tryumfem, opadając z powrotem na oparcie fotela, gdy Roma się zająknęła. Po chwili jednak odzyskała głos:
-Może mu nawiała.
-Chyba sama nie wierzysz już w to co mówisz…
-Oh, przestańcie już błagam!- wrzasnął Szymon przerywając Tytusowi, który już chciał powiedzieć coś złośliwego.- Musicie bez przerwy na siebie warczeć!? Można zwariować!- po czym wstał i wyszedł gwałtownie. Zapadła cisza.
-Co go ugryzło?- spytał zdezorientowany Tytus, patrząc na nas pytająco. Wyraźnie zapomniał już o kłótni.
-Prawdę mówiąc…-zaczęłam powoli- Mogli byś ci włączyć trochę większy chill out. To zaczyna być irytujące… Wszyscy jesteśmy zdołowani i poddenerwowani. Nie trzeba jeszcze sobie tego utrudniać.- powiedziałam łagodnie nie chcąc jeszcze bardziej ich wkurzyć.
-Głos rozsądku się odezwał…- zaczął chłopak, ale dostał od Romy pogłowie więc się zamknął
-Masz rację Lukrecja- powiedziała przyjaciółka- Przepraszamy to już się nie powtórzy.- spojrzała nagląco na kumpla
-Przp-aszam- mruknął
Trochę zdziwiona ich uległością uśmiechnęłam się i powiedziałam:
-Pójdę do niego, żeby tu wrócił.- wstałam z miejsca i ruszyłam ku drzwiom.
Szymon stał na balkonie, pochylony opierając się o barierkę. Kaptur szarej bluzy opadł mu na głowę.
-Już się nie kłócą- powiedziałam cicho stając obok. Podniósł na mnie wzrok. Uśmiechnął się krzywo i śmiesznie psim ruchem głowy trzepnął kaptur.
-To dobrze- mruknął spoglądając z powrotem w niebo. Słońce zachodziło powoli za horyzont. Rozsiewając pomarańczową poświatę po chmurach, które zabarwiły się na różowo.
-Szymon…- zaczęłam powoli ale on mi przerwał
-Lukrecja! Ja… Nie pozwolę, żeby coś ci się stało.- powiedział jednocześnie wykonując dziwny ruch jakby chciał mnie chwycić za rękę ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Zaśmiałam się cicho.
-Raczej i tak nie będziesz miał na to wpływu. Jeśli rzeczywiście istnieje cała organizacja, to będzie ci trudno.
-Nawet tak nie mów!- jęknął i tym razem chwycił mnie z rękę.  Zadrżałam lekko.
Idiotka!- skarciłam się w duchu- Przecież tyle razy trzymałaś go za rękę! Co się zmieniło?... Zdobyłam się na odwagę i spojrzałam w te czarne oczy.
-W każdym razie dziękuję ci Szymon- powiedziałam. Prze z jakiś czas staliśmy tak, a jak chłonęłam łapczywie jego głębokie ciepłe spojrzenie, gdy nagle…
-Się macie gołąbeczki!- wrzasnął ktoś. Odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni. Oczywiście to Tytus z Romą szczerzyli do nas bezczelnie zęby, stojąc w drzwiach balkonowych.
-Długo was nie było, wiec…- zaczął Tytus
-Postanowiliśmy sprawdzić.- dokończyła Roma nadal się uśmiechając.
-Już wole jak cię kłócą- szepnął mi do ucha Szymon, puścił do mnie oko i przeszedł obok przyjaciół wchodząc do środka domu.- Przepraszam.- ci odsunęli się posłusznie obserwując na uważnie.
Chwilę potem Tytus zagwizdał, spojrzał na mnie zdziwiony i oddalił się za kumplem.
Roma stała jeszcze chwilę, machnęła ręką w geście zwycięstwa i pociągnęła mnie za sobą mówiąc:
-Chodź.
Pokręciłam głową patrząc na nią z niedowierzaniem. Świat stanął na głowie.

wtorek, 12 marca 2013

Rozdział 6


Rozmowa w archiwum
-To cię nie powinno interesować!- prychnęła bibliotekarka
-Dlaczego?- zapytał bezczelnie Szymon, już wiedząc, że trafił w dobry punkt.
-No… Jak to dla czego?! To nie twoja sprawa!
-Może nie moja, ale tej młodej damy- mojej towarzyski, na pewno.- stwierdził stanowczo- To jest Lukrecja Whitman. Ja jestem Szymon Tilney już wiele razy bywałem tam na górze, i doskonale wiem, tak jak wie to i Pani, co Antonii Anderson robił, przez wiele lat i czym to zaowocowało co odkrył i dlaczego tak znamienity człowiek jak on spędził w Londynie prowadząc bibliotekę miejską.- Starsza kobieta spojrzał na mnie z przerażeniem i wyrzuciła z siebie zduszone:
-Nie!- po czym zerwała się z miejsca, podbiegła do drzwi powiewają za sobą różową koronkową sukienką, przekręciła klucz w drzwiach, wywiesiła tabliczkę z napisem „Zamknięte”, zasunęła rolety w oknach po czym odwróciła się i zmierzyła nas badawczym spojrzeniem i choć była o głowę ode mnie niższa a od Szymona o dwie, poczuliśmy się jacyś mali…
-Za mną!- zakomenderowała i poprowadziła nas na górę.
Było to jak z jakiegoś snu, ewentualnie filmu fantasy. Kręte drewniane schody i schodzonymi stopniami, pozłacana poręcz. Samo archiwum okazało się  średniej wielkości poddaszem, w którym większość miejsca zajmowały olbrzymie regały z książkami. Na ich szczytach i po kątach walały się zwoje pergaminów, map i luźnych kartek z maszynopisu. Przez małe, zakurzone, okrągłe okienko wpadała smuga światła oświetlając okrągły stół, na którym, nawiasem mówiąc, również porozrzucane były papiery i ukazując drobinki kurzy fruwające w powietrzu.
-Mówisz, że już tu kiedyś byłeś i jesteś zorientowany w sytuacji, więc mów co wiesz dokładnie.- rzuciła bibliotekarka. Szymon zmieszał się na chwilę, uśmiechnęłam się do niego dodając mu otuchy. Oczywiście szybko odzyskał pewność siebie. Podszedł do stołu, rozłożył jakąś mapę i zaczął mówić:
-Wszystko zaczyna się od tego, że pan Anderson poznał, będąc na terenie Rosji, historię Romanowów. Był człowiekiem wnikliwym, więc zaczął bliżej przyglądać się sprawie i to czego się dowiedział skłoniło go do wywnioskowania, że Anastazja przeżyła rewolucję październikową. Po dwóch latach, gdzieś w Polsce spotkał się ponownie z informacjami potwierdzającymi rzekome przeżycie Anastazji. Były to głównie świadectwa słowne i kilka zdjęć. O! Są tu.- wskazał na  kilka pożółkłych fotografii. Była na nich średnio urodziwa dziewczyna o włosach raczej jasnych, chociaż nie mogłam ocenić dokładniej bo było czarno-białe. Na niektórych trzymała dziecko na ręku.- To samo go spotkał we Francji, Holandii i po drodze jeszcze kilku miejscach, ale nie chcę się za bardzo rozwodzić.- coś nowego- pomyślałam – Zdjęcie z dzieckiem musi pochodzić już z okresu gdy osiedliła się w Anglii. Urodziła synka i wychowywała go pod fałszywym nazwiskiem.
-Wiemy jakie to nazwisko- spytałam ciekawa
-Smith- odparł Szymon- To miało być zwykłe pospolite nazwisko. Nie rzucające się za bardzo. Anderson nie dowiedział kto był ojcem, ale podobno już ona sama specjalnie się tym nie chwaliła.
-Razem z Antonim podejrzewaliśmy kto to mógł być- odezwała się niespodziewane kobieta
-Jak to?- zapytał szczerze zdziwiony Szymon- W dziennikach…
-Nie zdążył tego opisać… bo umarł- przerwała mu
-Acha- skwitował, trochę głupio. Zapadła cisza. Patrzyłam na obojga z lekko rozdziawionymi ustami bawiąc się bezwiednie paskiem od torby. To wszystko mnie przerażało! Natłok informacji! Mój mózg sapał i syczał jak lokomotywa, próbując coś ogarnąć ale sam jeszcze nie wiedział co dokładnie. Nie mogłam dłużej wytrzymać i wyrzuciłam z siebie to pytanie, które wyraźnie wisiało w powietrzu:
-Kto to był? Kto był ojcem dziecka?
-Powiem wam, ale muszę mieć pewność, że to ty jesteś prawdziwą potomkinią Romanowów.- powiedziała bibliotekarka- Jak się nazywasz drogie dziecko?- acha, to pytanie było do mnie. Zająknęłam się na chwile i wykrztusiłem:
-Lukrecja Whitman
-No tak! I mieszkasz przy…?
-Exter Street…
-Oczywiście! Wybacz mi ale musiałam sprawdzić! Prawdę mówiąc nigdy nie myślałam, że sama do mnie przyjdziesz…
- No więc- ponaglił ją delikatnie przyjaciel, wybijając ja z zamyślenia
-Według doniesień Anastazja urodziła w 1936r, a w tym samym czasie w Londynie znajdował się jej przyjaciel z dzieciństwa Dymitr Pawłowicz i najprawdopodobniej się spotkali. Wiemy również, że jego ówczesne małżeństwo zakończyło się rozwodem w tym samym roku, ku wielkiej rozpaczy księcia. Czy to nie mówi samo przez się? To moja teoria, ale i Antonii w końcu się do niej przekonał. Nie wiem czy to ma jakiś związek z grożącym ci niebezpieczeństwem ale warto to moim zdaniem wiedzieć. Prawdę mówiąc nie wiem nawet czy twoi rodzice wiedzieli od kogo pochodzi twój ojciec. Jak zginęli…
-Zaraz!- przerwałam jej gwałtownie- Nie żyją?
-Lukrecja! Zbudź się, przecież ci mówiłem wczoraj!
-Co?! Kiedy?! No tak pewnie mi umknęło… byłam zbyt zszokowana tym, że moi dotychczasowi rodzice nie są moimi rodzicami, że… Ach! Szkoda gadać!- skoro byłam już przy głosie, chyba mogłam zadać najbardziej nurtujące mnie pytanie- Skąd w ogóle wiadomo, że ktoś chce mnie zabić? To znaczy, skąd wiemy, że został zaprzysiężony itd.?
-Gdy pan Anderson- zaczęła bibliotekarka- odnalazł twoich rodziców, bo był ciekawy. Jednak już od jakiegoś czasu państwa Smith coś dręczyło. Twój ojciec opowiedział o listach z groźbami które ostatnimi czasy dostawał. Był przerażony nie na żarty. Było w nich coś o wyplenieniu pomiotu demona…- starsza kobieta westchnęła i potarła sobie skronie.-Wspominały się też o córce, że zabije pierwszą kobietę po Anastazji zanim zdąży zrodzić następne. On nie wiedział chyba do końca o jaką Anastazję chodzi… Następnego dnia oboje wraz żoną byli martwi.- coś mi się przewróciło w żołądku- Znaleziono ich bez życia w pokoju zamkniętym od środka. Policja nigdy nie dociekła kto to zrobił, nawet po tym jak Antonii pokazał im listy.
-Tego samego dnia- wtrącił się Szymon- gdy wychodził z komisariatu jakiś mężczyzna zatrzymał go i kazał mu ukryć dziewczynkę. Powiedział, że nie jest bezpieczna.- przyjaciel wskazał na czarny dziennik, który trzymał w rękach. Zobaczyłam słowa kończące stronę z lekko rozmazaną, najprawdopodobniej przez łzę, ostatnią literą:
„Nie miałem wyboru”
-Anderson już nigdy go nie spotkał.

Rozdział 5


Szok pourazowy: faza apatii

Pamiętałam jak przez mgłę jak Szymon odholował mnie do domu. Byłam w stanie półprzytomności ze zmęczenia i tych wszystkich emocji. Następną rzeczą jaką kojarzyłam było to jak gdzieś około godziny szóstej zerwałam się i zaczęłam pospiesznie ubierać zanim sobie przypomniałam że dzisiaj jest sobota i nie muszę iść do szkoły, a rozciąganie mam dopiero o piętnastej więc ubrana do połowy padłam powrotem na łóżko i natychmiast zasnęłam. Obudziłam się dopiero o dziesiątej i leżałam z godzinę zastanawiając się czy powinnam porozmawiać z rodzicami na temat tego czego się wczoraj dowiedziałam. Rodzicami… no właśnie, ale przecież to nie są moi rodzice…
„Pamiętaj, że nie zależnie od tego jakie łączą was więzy krwi to nadal są twoi rodzice i kochają cię tak samo mocno jak dawniej. Dla nich to nie ma większego znaczenia i dla ciebie też nie powinno być”- zadźwięczał mi w głowie głos Szymona, który przez połowę drogi powrotnej rzucał tego typu uwagi, ale chyba sam nie był pewny czy go słyszę.
„No tak ale on nie dowiedział się nigdy (i najprawdopodobniej nie dowie) , że jego rodzice nie są jego rodzicami, i że jego rodzeństwo nie jest jego rodzeństwem”- pomyślałam.
Z drugiej strony nurtowało mnie pytanie, kim są moi prawdziwi rodzice. Gdzie mieszkają? Czy jeszcze żyją? Czy, może tworzą szczęśliwą rodzinę beze mnie? Może maja inne dzieci? To bardzo możliwe.
W końcu postanowiłam, że na razie będę milczeć i starać się zachowywać normalnie. Wstałam, ubrałam się i zeszłam na śniadanie. Oczywiście mama już dawno zjadła. W kuchni zastałam Piotra modlącego się (tak to w każdym razie wyglądało) nad swoją owsianką. Musiałam trzy razy powtórzyć: „Cześć Piotrek!”, zanim się ocknął.
-Co?! O! Się masz siostra! Jak ci życie leeeci?- ziewnął potężnie. Złapałam dwa, wyskakujące z tostera tosty i siadłam naprzeciwko niego ze słoikiem konfitury w dłoni.
-W porządku. A tobie?
-Eeh! Szkoda gadać. Dawno takiej harówki nie było. Mówię ci, ci nauczyciele chyba chcą nas do grobu posłać zanim zdążymy zrobić chocby licenciację*!
-Oh! Biedny jesteś…-powiedziałam, ale umilkłam bo coś mi przyszło do głowy. Czy on wiedział? Mógł tego równie dobrze nie pamiętać. A gdyby tak dyskretnie wypytać i zobaczyć jego reakcję?
-Słuchaj Piotrze… Czasami się zastanawiam czy ty na przykład pamiętasz jakieś sceny z twojego bardzo wczesnego dzieciństwa?- Brat zakrztusił się owsianką.
-Słucham?- wychrypiał- Lukrecja! Bój się Boga! Naprawdę nie masz innych tematów do rozmyślań?
-Dajmy na to z okresu kiedy miałeś cztery, pięć lat?- brnęłam uparcie
-No jedyne co pamiętam to to, że znowu urodziła mi się siostra, a ja tak chciałem brata.- wyszczerzył do mnie zęby.- Poza tym brak szczególnych wydarzeń.
  -Tak?- spytałam prawie zawiedziona- Nic dziwnego w związku z moimi narodzinami? Nic co by cię zaniepokoiło?- zmarszczył czoło
-Nie.-odparł dość pewnie.- Wybacz mi siostro ale musimy na tym zakończyć nasze filozoficzne rozmyślania, bo ja muszę lecieć na korki z matmy.- poczochrał mi włosy i wypadł z kuchni krzycząc przez ramie jakieś pożegnanie.
-Pa- bąknęłam w stronę mych zimnych już tostów.

Przez cały dzień nikt  nie dzwonił. W domu panował względny spokój.
W pół do piętnastej, uzbrojona jedynie w parasolkę i parę leginsów w torbie, wyszłam na zewnątrz  z zamiarem pójścia na zajęcia rozciągające w szkole baletowej. Nie miałam się jednak czego obawiać bo mój rycerz już czekał na mnie przed domem. Nie wiedzieć czemu to mnie zirytowało.
-Ty tutaj?- bąknęłam na powitanie
-Też się cieszę, że cię widzę!- odparł Szymon
-Będziecie teraz mnie pilnować dniem i nocą? Bo nie uwierzę, że akurat przechodziłeś obok i postanowiłeś zobaczyć co u mnie.
-Wcale tego od ciebie nie oczekuję. Mało tego zamierzam ci towarzyszyć aż pod samą szkołę i z powrotem.
-O matko!
-Cieszę się, że się cieszysz- wyszczerzył do mnie zęby- Jak się czujesz?- dodał już poważniej
-Względnie dobrze…
-Taak…?- spojrzał na mnie naglącym wzrokiem
-Nie! Nie wiem co mam robić! Cały czas myślę co by było gdybym została, ze swoimi biologicznymi rodzicami. Jak by teraz wyglądało moje życie. I dlaczego tak się stało jak się stało?! Bo komuś się wydawało że ktoś chce mnie zabić!? Po co miał by mnie zabijac? W czym ja mu przeszkadzam?!
-Chce cię zabić bo został zaprzysiężony. To wariat! Przysiągł że zabije pierwszą, i zarazem uczyni ją ostatnią, kobietą z rodu Anastazjii… To znaczy pierwszą po Anastazjii…-sprecyzował- Jeszcze nie umiem tak ładnie gadać jak jest w tych notatkach.
-Chciałabym je zobaczyć- wypaliłam. Od początku mi to chodziło po głowie.
-Co?- zapytał głupio Szymon
-No te notatki!
-Aaaa… Notatki…Nie wiem czy to najlepszy pomysł.
-Dlaczego? Przecież dotyczą one mnie. Śmiem nawet twierdzić, że mam większe prawo do oglądania ich od ciebie.- powiedziałam trochę już zdenerwowana.
-No tak, ale czy jesteś na to gotowa?
-Gotowa?
-Chodzi o to, że rana może być jeszcze zbyt świeża. Czy to nie będzie zbyt duży wstrząs?
-Daj spokój Stary! Teraz to już nic mi nie zaszkodzi.
-Ok! Poddaje się kiedy chcesz je zobaczyć?-zapytał zrezygnowanym tonem
-Dzisiaj.-odpowiedziałam natychmiast.
-Dzisiaj?! Dobra, dobra… o której kończysz?
-O nie! Nie znasz jeszcze na pamięć mojego planu zajęć? To ja nie wiem! Jak ty w ogóle możesz się zabierać do chronienia mnie przed czymkolwiek?! – zapytałam z sarkazmem. Kilka pierwszych kropli deszczu spadło mi na twarz.- Nie sprawdziłeś nawet prognozy pogody!? Jak dobrze, że w niektórych kwestiach jestem jednak samowystarczalna.- Wybuchnęłam śmiechem, rozkładając nad nami parasol. Szymon pokręcił głową.

***

-To teraz popatrzysz sobie na mistrza w uwodzeniu pięknych, młodych bibliotekarek.
-Aha…-uśmiechnęłam się ironicznie
-Hej! Wątpisz w moje siły?- zapytał i wyszczerzył do mnie zęby otwierając drzwi biblioteki. Mina mu jednak zrzedła na widok starszej pani o niemiłym wyrazie twarzy.
-Zamykamy za pięć minut!- zaskrzeczała na powitanie
-Ach tak!?- zapytał Szymon zdawkowym tonem zniżając głos. Z trudem opanowałam się aby nie wybuchnąć śmiechem.- Przepraszamy, ale sprowadza nas tutaj bardzo ważna sprawa. To nie zajmie długo.
-Co chcecie wypożyczyć- spytała opryskliwie
-Nie chcemy nic wypożyczać. Chcemy tylko coś oglądnąć.- wtrąciłam
-Jeśli zdążycie w pięć minut proszę bardzo- burknęła kobieta
-Problem w tym,- zaczął powoli chłopak- że w tym celu musimy się dostać do archiwum.
-Bój się Boga szalony człowieku! Chyba nie myślisz, że cie tam w puszczę, żebyście bezcześcili to co najcenniejsze dla kultury!!! Teraz młodzież już nie ma skrupułów. Nie boją się pisać po książkach, kalać je wulgaryzmami!!! Zmiatajcie mi stąd. To jest osobista sprawa biblioteki nie do użytku publicznego.
-Pani nie rozumie! To dla nas bardzo ważne!
-Wracajcie do swoich kompiutierów!
-Dobrze już sobie idziemy- powiedziałam najuprzejmiej jak potrafiłam, ciągnąc Szymona za rękaw, trochę przerażona wybuchem kobiety- Przepraszamy, dowidzenia.
Ale Szymon nie ruszał się z miejsca.
-Co pani wie o Andersonie? Znała go pani… prawda?

*Licencjat- Polsce jest to tytuł zawodowy nadawany obecnie absolwentom studiów I stopnia; tytuł ten oznacza wykształcenie wyższe zawodowe.