poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Rozdział 10

Witam!
Przepraszam, za długą przerwę, ale szkoła pochłonęła mnie do tego stopnia, że nie miałam czasu nawet myśleć. Naszczęście już mnie wypluła i mam tydzień wolnego więc, wstawiam rozdział i możecie się spodziewać następnego w najbliższym czasie. Mam nadzieję, że ten przypadnie wam do gustu.
Miłego czytania :)
Przyjaciółka marnotrawna
Czułam, jak ręce same powędrowały do jego włosów, a tułów przylgnął do jego klatki piersiowej wczepiając się mocniej w silne objęcia. Jedną ręką trzymał mnie mocno, drugą gładził lekko po plecach. Całował delikatnie, z wyczuciem i… Oh! Chciałam tylko czuć ten słodki zapach, zatracić się w tym pocałunku i już nigdy nie wyjść… W głowie mi huczało. Powoli z tego huku zaczęła się wyłaniać jedna, lecz dobitnie się rysująca fraza: „tylko kumpel…”. Nagle odzyskałam czucie w kończynach i odskoczyłam jak poparzona, zatykając sobie usta rękami. Byłam przerażona… Nie wiedziałam co robię, wiedziałam tylko, że muszę jak najszybciej stąd odejść, że jeśli choć jeszcze chwilę tu będę, to w końcu się złamię.  Spojrzałam na jego zawiedziony wyraz twarzy.
-Ja…- zaczął, lecz potrząsnęłam gwałtownie głową, posłałam mu przepraszające spojrzenie i wbiegłam do domu, miotana sprzecznymi uczuciami . Jak mogłam być taka idiotką? Rozum mówił mi, że uczyniłam dobrze, choć może nie powinnam była w ogóle się z nim całować, aby nie robić mu nadziei, natomiast serce… Sercu w ogóle się to nie podobało…
Wbiegłam po schodach na górę, ale nie weszłam do swojego pokoju tylko skierowałam się do drzwi naprzeciwko. Emilia stał tyłem do wejścia grzebiąc w jednej ze swoich szafek.
-No i jak było?- zapytała nawet nie spojrzawszy na mnie, zanim zdążyłam wypowiedzieć choćby słowo.
-Co?- spytałam głupio
-Chryste Panie! Lukrecja! Czyżby Szymon mózg ci przez usta wyssał?- zapytała Emily nie odrywając  wzroku od papierów, uprzednio wyjętych z szafki. Rzuciłam w nią kurteczką, którą wciąż trzymałam w ręku.
-Podglądałaś?!
-Wyluzuj! Nie celowo przecież...  Co ty sobie myślisz… Nie takie rzeczy się robiło… Bez urazy siostra, ale aż tak ciekawa nie jesteś, żebym cię musiała szpiegować i podglądać dniem i nocą… No ale streszczaj się, bo nie mam zamiaru tracić całego dnia na twoje wrażenia z pierwszego pocałunku…-  Wyjrzałam za drzwi, spojrzałam w jeden i drugi koniec korytarza, zamknęłam je dokładnie, po czym osunęłam się po nich na podłogę i ukryłam twarz w dłoniach.
-Więc? Jak było?- spytała Emilia. Jęknęłam tylko cicho, nie podnosząc głowy.- Aż tak źle?- Pokiwałam głową.- Aż tka źle całuje?!- spytała z niedowierzaniem.
-Co?! Nie! Całuje… niebiańsko!!!- wydyszałam wreszcie podnosząc wzrok na siostrę, która patrzyła teraz na mnie lekko skonsternowana.
-No to o co ci chodzi?!
-Ja zrobiłam coś bardzo głupiego…- Powiedziałam cicho.
-Co takiego niby? Całowałaś się z kumplem? Wiesz to może nie brzmi najlepiej… ale może jak to sobie wyjaśnicie to się jakoś ułoży. W końcu przyjaźń jest najlepszą podstawą związku…
-Nie! To znaczy… to też! Ale ja zrobiłam coś jeszcze gorszego… Ja nie dość, że się z nim całowałam, to mu uciekłam!!!- wyrzuciłam z siebie. Zapadła cisza.
-Co zrobiłaś?- spytała Emilia nie wierząc własnym uszom. Wytrzeszczyła na mnie oczy.
-Uciekłam!- prawie krzyknęłam, już kompletnie rozhisteryzowana. Zaczęłam miotać się po pokoju.- No bo tak dobrze się nam gadało i w ogóle, a potem on… oh! To się stało tak nagle! Ja… byłam zaskoczona i… O mój Boże! To było niesamowite!... ale później… Wrócił rozsądek i ja się… przestraszyłam! Nawet nie jego, ale… moich uczuć… To było za cudowne! Tak nie powinno być! Ja nie mogę tak się czuć z Szymonem!!! To tylko kumpel!!! Ja… ja… ja go chyba zraniłam…- Przerwałam na chwile, by wziąć oddech. Z każdym moim urwanym zdaniem siostra patrzyła na mnie z coraz dziwniejszym wyrazem twarzy. Spojrzałam jej w oczy i jęknęłam:- Emilia, co ja mam robić?! Gdybyś widziała jego wyraz twarzy…
-Jesteś idiotką, wiesz?- powiedziała w końcu Emily, po chwili milczenia. Pokiwałam głową i ukryłam twarz w dłoniach.- Jaka normalna dziewczyna zaczyna się całować z chłopakiem, aby potem uciec…?
-Oh! Nie przesadzaj… Poza tym, to on zaczął…
- Wiesz co nie rozumiem cię… Naprawdę fajny chłopak interesuje się tobą, znacie się od dawna, więc wiesz, że możesz mu zaufać, do tego jest inteligentny, przystojny i świetnie całuje, a ty musisz wszystko spieprzyć? I jeszcze zamiast lecieć do niego i błagać o wybaczenie, że jesteś taką niezrównoważoną emocjonalnie dziewcynką, to ty masz wątpliwości???!- zatkało mnie trochę, muszę przyznać… Nie spodziewałam się takiego natłoku krytycznych słów. Stałam przez kilka sekund wpatrując się w siostrę z lekko otwartymi ustami. – No i co się tak gapisz? Luśka, to widać, że jesteś w nim po uszu zakochana… Choć nie wydaje mi się aby jakikolwiek normalny chłopak przyjąłby cię z otwartymi ramionami po takim potraktowaniu…
-Ale Emilia ja się boję…- powiedziałam cicho i usiadłam na łóżku.- nigdy nie patrzyłam na Szymona, przez pryzmat… no wiesz… bycia razem. Nie wiem czy to by w ogóle wypaliło, a do tego ta obecna sytuacja…
-Na pewno uda się ją jakoś wytłumaczyć…- powiedziała Emily łagodniejszym tonem, aby mnie pocieszyć.  Ja natomiast spojrzałam na nią jak na wariatkę. Wytłumaczyć…?! Dopiero po chwili zrozumiałam, że mówimy o dwóch zupełnie różnych rzeczach. Siostra zapewne nadal myślała o dzisiejszym incydencie, ja natomiast o sprawie Romanowów i wrażeniach ostatnich dni…
Jeszcze trochę porozmawiałyśmy, a potem postanowiłam udać się pod prysznic.
Stałam pozwalając, aby ciepły strumień wody bębnił w moje zmęczone plecy. Zmęczone nie tyle wysiłkiem fizycznym, ale dźwiganiem tego brzemienia, które na nie spadło. Cała byłam, jakoś tak psychicznie zmęczona… Ktoś chce mnie zabić, nie znamy celu… Może to być jedna osoba (w tych notatkach, było to tak ujęte jakby tu chodziło tylko o jednego osobnika, najprawdopodobniej płci męskiej, ale Anderson w ogóle nie ujął tego jasno, pisał skrótami myślowymi), ale mogła już pociągnąć za sobą więcej (jest przypuszczenie, że chodzi o tajną organizację). Co z tym wszystkim ma wspólnego Ben? Kto miałby się dowiedzieć, że przekazuje mi jakieś informacje i co by mu groziło? To  może oznaczać, że rzeczywiście więcej niż jedna osoba jest zamieszana w to wszystko, i komuś zależy, żebym się o niczym nie dowiedziała, żebym nie była przygotowana… A Pola? Czemu mi to robi? Czy naprawdę ma powód aby się tak zachowywać? Szymon… O mój Boże! Przypomniałam sobie to uczucie, kiedy mnie całował, to było lepsze niż cokolwiek innego… Do tej pory całowałam się tylko dwa razy w życiu i choć drugi już nie był tak fatalny jak pierwszy, bo chłopak nie miał twarzy obsypanej pryszczami i był trochę bardziej wprawiony, to to co Szymon ze mną robił przechodziło ludzkie pojęcie… Nie mam pojęcia, gdzie się tego nauczył… No dobra, mam pojęcie, ale… awwww… nie chcę nawet o tym myśleć. O jejku przyłapałam się na tym, że jestem zazdrosna… Idiotko!- skarciłam się. -Przecież dopiero co mówiłaś, że to tylko twój kumpel, że nie ma możliwości aby z tego wniknęło coś więcej. Przypomniały mi się słowa Emily: „Luśka, to widać, że jesteś w nim po uszu zakochana…”. Może miała rację… Muszę być ze sobą szczera… Chyba się zakochałam… Teraz jednak przypomniało mi się co siostra mówiła dalej: „Choć nie wydaje mi się aby jakikolwiek normalny chłopak przyjąłby cię z otwartymi ramionami po takim potraktowaniu…” Ah! Co ja najlepszego zrobiłam? Trzeba będzie z nim porozmawiać…
Wyszłam z pod prysznica i spojrzałam w lustro. Patrzyła na mnie drobna osóbka o morskich oczach. Rude mokre włosy wiły się luźno wokół mojej twarzy. Nigdy nie uważałam się za szczególnie ładną, raczej za przeciętną. Wyszorowałam zęby, zawinęłam włosy w różowy ręcznik i wyszłam z łazienki. O mało się nie zabiłam potykając się o mały samochodzik.
-Leon! Posprzątaj to i naucz się wreszcie nie zostawiać wszędzie swoich zabawek! – krzyknęłam w stronę pokoju maluchów. W odpowiedzi z za drzwi wyskoczyła mała blond włosa osóbka i piszcząc: -Lukrecja! Wróciłaś!- zwaliła mnie z nóg.
-Na litość boską Anastazja opanuj się!- wydyszałam próbując wstać i zdjąć z siebie siostrzyczkę.- Nie było mnie tylko jedną noc.
-Całowałaś się z Szymkiem.- wypaliła mała nagle
-Skąd wiesz?- spytałam zaskoczona. Jejku! Czy w tym domu się nic nie ukryje?
-Widziałam.- powiedziała spokojnie Ana- Nie martw się, wybaczam ci. – dodała łaskawym tonem
-Oh! Dziękuję, o pani.- zaśmiałam się i poczochrałam siedmiolatce włosy. Moja młodsza siostra odkąd nauczyła się mówić była ogromnie zakochana w moim najlepszym przyjacielu.
-No, dla mnie i tak był za wysoki. I co teraz już zawsze się będziecie całować?- spytała bezczelnie- No wiesz… Na powitanie, na pożegnanie i w między czasie też?
-Nie wiem szkrabie, a teraz idź do siebie i daj mi się ubrać. A! I weź ten samochód ze sobą.- siostrzyczka uśmiechnęła się do mnie promiennie, pokiwała głową i odeszła posłusznie. Weszłam do siebie do pokoju i rozejrzałam się. W kącie pokoju na tle butelkowo zielonej ściany stała ciemno brązowa szafa na nóżkach. Pod oknem biureczko, a na nim sterta książek. Na przeciwległej ścianie wisiały półki z książkami i wierzą stereo o obok mnóstwo plakatów: Z Dirty Dancing, Marilyn Monroe, Michaela Jacksona, Blur, Gorillaz ( miałam kiedyś też Beatlsów, ale kiedy mój brat będąc jeszcze mniejszym i jeszcze bardziej wkurzającym brzdącem powycinał im głowy aby zrobić taką planszę jaką mają czasami w kinie lub w wesołym miasteczku, do robienia sobie zdjęć, musiałam go zdjąć i do tej pory nie nabyłam nowego.) Łóżko było najprostsze na świecie. Był też mały stolik z lampką i wygodny fotel obity perkalem, w którym siadałam zwykle z laptopem bądź czytając książkę.
Ubrałam się w Jeansy i błękitną bluzkę. Gdy usłyszałam dzwonek do drzwi, nie kłopotałam się w ogóle ponieważ wiedziałam, że mama jest o wiele bliżej na dole, a sama też się nikogo nie spodziewałam, zdziwiłam się więc gdy usłyszałam po chwili ciche pukanie.
-Proszę.- powiedziałam zaskoczona i odwróciłam się aby zobaczyć stojącą w drzwiach szatynkę z włosami obciętymi do szyi. Patrzyła na mnie lekko przestraszonym wzrokiem szarych oczu- Pola.
-Cześć. – powiedziała cichym głosem.- Możemy porozmawiać?- Odchrząknęłam nagle bardzo zdenerwowana.
-Jasne- wychrypiałam.- Usiądź, proszę.- wskazałam na fotel. Usiadła na skraju. Ja też usiadłam, na łóżku i potarłam nerwowo dłońmi o uda.
-Więc…?- spytałam nieśmiało. Pola bardzo intensywnie oglądała podłogę. W końcu przemówiła:
-Ja… Ja chciałabym cię przeprosić…- ucichła, jakby mając nadzieję, że jej przerwę, ale ja milczałam.- Chciałabym cię przeprosić…- zaczęła znowu- za to ja się zachowywałam, wobec ciebie, wobec was wszystkich, ale to o ciebie głównie chodziło.- przyznała.
-Dlaczego taka byłaś?- spytałam nie zważając na to, że może się poczuć niezręcznie, albo, że będzie jej trudno na to odpowiedzieć, a ja i tak się domyślam o co chodziło.
-Byłam zazdrosna.- odpowiedziała natychmiast. Zdziwiła mnie tak szybka odpowiedź.
-Zazdrosna? O co? O Szymona? –zapytałam odważnie, choć w pierwszej chwili nie chciałam mówić tak wprost.
-Też, ale nie tylko…-wstała i zaczęła nerwowo krążyć po pokoju- Ty jesteś taka zawsze idealna, wszyscy cię lubią, jesteś ładna i utalentowana. Szymon i tak już za tobą szaleje, a jeszcze ta cała nowa sprawa sprawiła, że znowu znalazłaś się w centrum uwagi… - wyrzucała z siebie Pola jakby zdecydowała powiedzieć wszystko co jej leży na sercu. Trochę mnie przeraziły jej słowa. Nigdy bym nie pomyślała, że ktoś może tak mnie odbierać.
-Czyli ty wiesz o „tym”?
- Tak, Szymon mi powiedział… Ja… Tak mi głupio! Zachowywałam się jak idiotka… zadufana w sobie egoistka… Nie wzięłam tego na poważnie… Myślałam, że to jakaś bzdura, i chciałam choć raz w życiu zepchnąć na drugi plan… upokorzyć, czy coś w tym rodzaju… nie wiem… to było żałosne… Teraz wiem, że się myliłam… I do tego zawiodłam twoje zaufanie… Przepraszam.- wreszcie spojrzała mi prosto w oczy… Miałam wrażenie jakby zdjęła wreszcie okropną maskę, która, przez ostatnie dwa tygodnie ukrywała moją przyjaciółkę… Pola wróciła… zobaczyłam to w jej oczach… A potem, nie wiem jak to się stało stałyśmy już przytulone i wypłakiwałyśmy się sobie w ramiona. Oh, God! Dziewczyny...
Gdy się wreszcie opanowałyśmy spojrzałyśmy na siebie przez łzy i promienny uśmiech wykrzywił nasze twarze.
-Mam jeszcze jedno pytanie…- powiedziałam po chwili- Jedno mnie zastanawia…
-Hmm?
-Co z resztą klasy? Co oni do mnie mają?
-A…- Polka się zmieszała- Lukrecja ja cię strasznie przepraszam… To ja im nagadałam o tobie…- Nie bardzo mnie to zaskoczyło, ale mimo wszystko poczułam ukłucie żalu…
-A co im nagadałaś?... Albo nie, nie mów,  nie chcę wiedzieć…- i przytuliłam ją ponownie. Nie pomyśałabym nigdy, że tak to się skończy. Moja własna reakcja na przeprosiny również była dl mnie zagadką... Może to hormony...
-Przepraszam… Ja to odkręcę…- Pola znowu zaczęła się jąkać...
-Nic się nie stało.


Jest 24 kwietnia bieżącego roku.
Po ponownym przeczytaniu rozdziału, aktualizuję go z drobnymi poprawkami (jakieś tam literówki i dwa dodane zdania, nic znaczącego, ale uznałam, że będzie uczciwiej powiadomić o zmianach.) Gdybyście jeszcze zauważyli jakieś błędy to piszcie :)

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Rozdział 9

Witajcie! Dzisiaj choć jeszcze święta niezbyt świąteczny rozdzialik, ale za to o świątecznej (bo jak na moje przyzwyczajenia obfitej) długości. Miłego czytania i szczęśliwego lanego poniedziałku i Prima Aprilis w jednym!

We mgle historii


Szłam ciemnym korytarzem mojej szkoły. Była noc. Lekka księżycowa poświata wpadała przez wysokie okna oświetlając mi drogę. Skierowałam się w stronę pół przymkniętych drzwi. Weszłam. Powitały mnie radosne okrzyki przyjaciół.
-Lukrecja! Cześć! Zobacz kto tu jest! Ale powiedział, że nie powie jak się nazywa, bo to niebezpieczne!- krzyknęła Roma wskazując na Bena, który siedział ja środku okrągłego stołu stojącego po środku sali.
Zapytałam się go co tu robi, ale on powiedział, ze chciałby mi powiedzieć ale nie może, bo wybuchnie ta bomba zegarowa zamocowana u sufitu. Wtedy podszedł Szymon i powiedział, że też nie chce aby mi się coś stało. Zaczęłam im tłumaczyć, że jeśli już ktoś nastawił tą bombę to i tak ona wybuchnie, bo to bomba zegarowa, ale w tym momencie Szymon zamienił się w naszego profesora historii i powiedział:
-Skoro panna Whitman tak się zna na bombach to niech nam powie kiedy została wynaleziona bomba atomowa…- i zaczął się śmiać bardzo złowieszczo zamieniając się w Einsteina…
Scena nagle rozmyła się, przybierając zupełnie inny wymiar.
Leżałam w łóżku. Serce waliło mi jak młotem. Słyszałam kroki na korytarzu. Wiedziałam, co się zapowiada. Już od dawna dało się to wyczuć. Słyszałam nawet jak rodzice o tym rozmawiali. Wyrok śmierci już na nas spoczywał. Nie żal mi było rozstawać się z życiem. Bo co to za życie… Smutno mi tylko było z powodu rodziny… Biedny Aleksy…  Jest jeszcze taki mały… Choć z jego chorobą i tak wcześnie czy później by umarł, a nie było by to zbyt przyjemne konanie. Więc może to i lepiej… Ale moje śliczne siostry... Miały tyle planów na życie! Dla matki to straszne upokorzenie! Cała ta sytuacja! Ah! A ojciec!... Ktoś z łoskotem otworzył drzwi.
-Wstawać! Nagły nakaz ewakuacji!- mówili po rosyjsku, ale ja rozumiałam wszystko. Ewakuacji! Może jeszcze nie wszystko stracone. Posłusznie wstałam. Kazano mi się ubrać i zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Brutalne ręce pociągnęły mnie za drzwi i poprowadziły po schodach. Gdzieś przed nami zamajaczyły sylwetki innych ludzi. Dwóch mężczyzn i kobieta. Pewnie któraś z moich sióstr… Jeden z mężczyzn, którzy prowadzili mnie poszedł przodem, drugi zaś ścisnął mnie mocniej za ramię. Usłyszałam w uchu szept:
- На мой сигнал спуститься и не двигаются. Не показывайте, что вы живы. (Na mój sygnał padnij i się nie ruszaj. Nie pokazuj, że żyjesz.)- przestraszył mnie ten poważny męski głos. Co miał na myśli? Sygnał? To potwierdzało moje najgorsze obawy…
Doszliśmy na dolne piętro. Było tu chłodniej niż na górze. Nogi mi się trzęsły. Denerwowałam się okropnie. Pokój był średniej wielkości z drewnianymi przepierzeniami.  Była tu już reszta mojej rodziny, dwórka, dwóch kucharzy, lokaj i doktor. Nie było mebli.
-Co, nie ma krzeseł? Czyżbyśmy nie mogli nawet usiąść?- spytała matka. Spełniono jej prośbę i przyniesiono dwa krzesła. Na jednym usiadła matka. Ojciec, który wyglądał nadzwyczaj dostojnie i trzymał Aleksego na rękach posadził go na drugim. Matka dyszała ciężko.  Wtedy odezwał się Jakow Jurowski-komendant domu.
-Dotarła do nas informacja o próbie zamachu stanu i uwolnienia jeńców bolszewickich przez waszą krewną rodzinę.- zaczął protekcjonalnym tonem- Na szczęście zamiar ten nie powiódł się. Aby jednak nowy system mógł działać prawidłowo, musi zapanować spokój. Brak subordynacji będzie karany. Obawiamy się, że wasze pozostanie tutaj może skutkować niepomyślnymi dla rządu wydarzeniami. – zapadła głucha cisza. Dało się tylko słyszeć  ciche pyknięcia palących się pochodni. Zniżonym głosem zaczął znowu- Aby zapobiec skutkom, trzeba pozbyć się przyczyny. Otrzymaliśmy nakaz natychmiastowego rozstrzelania domowników- Ojciec odwrócił się twarzą w naszą stronę, a tyłem do żołnierzy. Spojrzał na matkę nieprzytomnym wzrokiem, zmrużył oczy, lekko potrząsną głową i jakby oprzytomniawszy zwrócił się znowu do komendanta:
-Co? Co takiego?- komendant powtórzył swoje słowa i z miną, która wcale nie wskazywał na to aby było mu przykro, mruknął:
-Przykro mi.- strzelił.
 Patrzyłam jak w zwolnionym tempie jak mój ojciec osuwa się na zimną posadzkę. Na jego twarzy zastygł wyraz przerażenia. Głuche tąpnięcie dobiegło mnie jakby z daleka. Krzyk uwiązł mi w gardle. Drugi strzał. Matka cała ze krwi spoczęła obok swojego męża. Mamusia… Rozejrzałam się przerażona. Napotkałam parę ostrych piwnych oczu. Wskazały na posadzkę. Padłam na ziemię , zanim ręce należące do owych oczy oddały strzał, który miał mnie zabić. Byłam oszołomiona bólem, a nie był to fizyczny ból, ogłuszona strzałami leżałam czując jak kamienna ziemia chłodzi mi ciało. Nie miałam nawet siły pokazywać, że żyję. Strach paraliżował mnie. Rękaw mojej koszuli był cały we krwi… Nie mojej krwi… Krwi…Nie! Nie myśl o tym!
 Ktoś szybko do mnie podbiegł, udał, że sprawdza mi puls, podniósł na ręce i krzykną do innych:
-Martwa! Trzeba jak najszybciej zabrać ciała! Bierzcie ich i wynosimy!- poczułam, że biegnie. Za nami też się dało słyszeć pospieszne kroki. Usłyszałam ten sam co uprzednio szept- Jak cię puszczę to uciekaj. Nie oglądaj się za siebie. Do miasta i do kościoła. Tam cię znajdę. – skręciliśmy za róg, poczułam grunt pod stopami i puściłam się biegiem. Byłam śmiertelnie przerażona. Czułam tylko uderzenia swojego serca i twardą ziemie pod stopami. Obraz był zamazany przez gromadzące mi się w oczach łzy…
-Lukrecja! Lukrecja!- ktoś uderzył mnie otwartą dłonią w policzek. Krzyknęłam i ze strachem poderwałam się do pozycji siedzącej uderzając czołem w głowę Romy.-Au!
Dyszałam ciężko próbując wrócić do normalności. Siedziałam z łóżku polowym w pokoju przyjaciółki. Byłam cała spocona a gdy otarłam twarz stwierdziłam, że płyną po niej również krople łez. Czułam się roztrzęsiona jakbym rzeczywiście przed chwilą przebiegła z milę…
-Lukrecja, dobrze się czujesz? Strasznie się rzucałaś, krzyczałaś i płakałaś…-zająknęła się Roma.-Nie mogłam cię obudzić…
-Ja… ja…- głos mi się załamał.-Miałam dziwny sen…
-No przypuszczam…
-Ale to nie był normalny sen… To było zbyt realistyczne i… i … Ja byłam nią…
-Kim byłaś?- spytała dziewczyna kompletnie zdezorientowana. –Lukrecja na pewno dobrze się czujesz? Jesteś zielona na twarzy!... Może chcesz zwymiotować? Jeśli tak to z łaski swojej idź do łazienki!- machnęłam tylko zirytowana ręką.
-Nic mi nie jest! Roma! Ja to widziałam! Ja nią byłam!!!
-Kim by…
-Anastazją!!!
Opisałam jej dokładnie cały sen (jeśli snem można to nazwać…). Jak skończyłam stwierdziłam, że przyjaciółka gapi się na mnie szeroko otwartymi oczami i z lekko otwartą buzią.
Piętnaście minut później wszyscy czworo: Roma, Tytus, Szymon i ja siedzieliśmy zamknięci na klucz w jej pokoju.
-Wiecie co?- zaczął Tytus- Jesteśmy porąbani. 
-Ach tak?-zaśmiał się Szymon- Skąd taki wniosek?
-Jest dziewiąta rano w sobotę, a my, zamiast smacznie chrapać, siedzimy zamknięci na klucz w pokoju, bo Lukrecja miała sen…    
-To nie był zwykły sen!- oburzyłam się- I to był Romy pomysł aby was tu ściągać!
-A tak na marginesie, dlaczego nie śpisz u siebie w domu?- zapytała Szymon
-Oh, Szymku! Błagam cię! Nie rżnij głupa!- westchnęła Roma- A niby po co dziewczyny nocują u siebie?!
-No wiesz stary, żeby się wygadać, poplotkować…- powiedział Tytus jakby tłumaczył niedorozwiniętemu dziesięciolatkowi, że dwa plus dwa              to cztery.- Jakby nie mogły tego robić w ciągu dnia! Dziewczyny są dziwne!- Spojrzałyśmy na nich rozbawione. Szymon wyglądał na lekko skonfundowanego tą wiadomością i raz po raz potrząsał głową, jakby się opędzał od natrętnej muchy, a Tytus wzruszając ramionami oparł się o poduszki na łóżku Romy i patrzył na niego z pokornym zrozumieniem wymalowanym na twarzy. Rano chyba nie zdążyła się uczesać, a koszulkę miał założoną na lewą stronę. Romka zachichotała cicho pod nosem.
Trwało by to pewnie jeszcze chwilę, gdybym nie chrząknęła cicho.
-Yyyy… Ehm!... Tak… Mówiłaś, że to było bardzo realistyczne, tak?- zaczął Szymek
-Yhm.- potwierdziłam. Szymon zmarszczył brwi próbując się skupić. 
-Ale… jak to było? Z jakiego punktu widzenia… to zobaczyłaś?
-Eeee… No… Ja byłam nią. Anastazją.
-I…- zaczął ponownie Szymon, ale Roma mu przerwała:
-Na miłość Boską! Lukrecja! Ja cię przepraszam, ale muszę się spytać!- krzyknęła Roma histerycznym tonem.- Czy ty jesteś na 100% pewna, że nie był to po prostu senny koszmar?! Tyle się ostatni wydarzyło! Cały czas nie rozmawiamy o niczym innym! To normalne, że możesz mieć sny z tym powiązanie! Twój mózg odreagowuje jak śpisz!            Ten nieustający stres…
-Nie!- nie wytrzymałam               . Nie zdając sobie z tego sprawy wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju tam i z powrotem. Dlaczego oni nie mogą tego zrozumieć?! To nie był normalny sen! Jak, do cholery mam im wytłumaczyć na czym to polega? Nie mogą mi po prostu zaufać? Mogłoby się zdawać, że po tym wszystkim co się ostatnio wydarzyło mogli by mieć trochę bardziej otwarte umysły…-To nie tak! Wiem co widziałam!- z przerażeniem stwierdziłam, że krzyczę, choć wcale nie miałam takiego zamiaru. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam trochę spokojniej.- Śniłam o czymś innym. O czymś głupim. To nawet nie miało większego sensu… A potem… A potem… To się zmieniło! Wszystko się wyostrzyło! To było tak prawdziwe, jak to, że stoję tu przed wami.- Popatrzyłam na nich wyczekująco w nadziei, że zrozumieją, ale ich twarze były nieprzeniknione. –Czułam każdy swój ruch, każdy oddech. Potrafiłam trzeźwo myśleć. Miałam nawet wspomnienia…- przypomniałam sobie jak stawały mi przed oczami twarze osób, które znałam dobrze, choć w realnym świecie nigdy ich nie spotkałam. Opowiadałam wam już dokładnie co się po kolei działo. Ja…- w tym momencie się trochę zmieszałam- Ja nawet nie wiem jak dokładnie wyglądała rewolucja październikowa, ale mam niejasne przeczucie, że tak to właśnie wyglądało. Nie! Ja to wiem!
-Wiesz?- zapytała głupio Roma
-Nie potrafię wam udowodnić, że mówię prawdę… No bo jak?
-Zapytajmy wyrocznie.- powiedział Tytus po chwili milczenia. Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Przewrócił oczami.- No Google’a !- Wstał i podszedł do laptopa Romy. Patrzyliśmy na niego jak zahipnotyzowani , jak wpisuje w wyszukiwarkę słowa: „Egzekucja Romanowów”.- Zobaczymy co mówi Wikipedia…W nocy z 16 na 17 lipca 1918 wszyscy członkowie rodziny zostali zbudzeni pod pretekstem natychmiastowej ewakuacji. Romanowów zgrupowano w piwnicy…ble, ble, ble... Komendant domu Jakow Jurowski…Hej! Wymieniałaś to nazwisko!... oznajmił, że krewni Romanowów usiłowali im pomóc; zamiar ten nie powiódł się i bolszewicka załoga domu musi zlikwidować jego mieszkańców. Następnie strzelił do Mikołaja, zabijając go jednym strzałem. Był to sygnał dla pozostałych członków plutonu egzekucyjnego, którzy zaczęli równocześnie strzelać do wszystkich zebranych. Aleksandra zginęła natychmiast po mężu… No! Tak z grubsza się zgadza! O tu się zaczyna fajnie! Słuchajcie! Zwłoki zabitych przewieziono na uroczysko w lesie Koptiaki, gdzie przy pomocy kwasu siarczanego zdeformowano twarze Romanowów. W ciągu dwóch następnych dni ich ciała poćwiartowano i pochowano w lesie. Ci Rosjanie mieli wyobraźnię!...
-Dobra, Tytus daj spokój!- przerwał mu Szymon. Chyba zauważył, że zbiera mi się na wymioty.- Sprawdź lepiej w jakimś bardziej wiarygodnym żródle.- zabrała mu z rak laptopa.- O! to brzmi lepiej. Wspomnienia komendanta domu Ipatiewa, J.M Jurowskiego, dotyczące egzekucji rodziny królewskiej zarejestrowane przez historyka Pokrowskiego w 1925 roku… 16 lipca 1918 roku otrzymaliśmy z Permu zaszyfrowany telegram z rozkazem zlikwidowania Romanowów… ble, ble, ble… Gdy przyjechał pojazd, wszyscy spali. (…) Wyjaśniono im, co się dzieje:  ”Z powodu niepokojów w mieście konieczne jest przeniesienie rodziny Romanowów z góry na niższe piętro”. Ubrali się w ciągu 30 minut. Wybrano pomieszczenie na dole z drewnianymi przepierzeniami (by uniknąć rykoszetów); zabrano stamtąd wszystkie meble.-obraz tamtego pokoju stanął mi jak żywy przed oczami. Wszystko się zgadzało…- Romanowowie niczego nie podejrzewali (…) Mikołaj niósł Aleksego, inni mieli ze sobą poduszki i różne drobiazgi. Aleksandra Fiodorowna zapytała: “Co, nie ma krzeseł? Czyżbyśmy nie mogli nawet usiąść?”
-Tak!- Przerwałam mu.-Tak właśnie powiedziała!- spojrzał na mnie dziwnym wzrokiemi czytał dalej.
-Komendant polecił przynieść dwa krzesła…*- słuchałam a słowa łączyły się ze scenami w mojej głowie tak idealnie jak elementy jakiejś dziwnej układanki.-… Zaczerpnięte z: C. A Frierson, S.S Wileński – Dzieci Gułagu, Warszawa 2011.-zakończył Szymon. Wszyscy spojrzeli na mnie.
-Tu się wszystko zgadza.- powiedziałam po chwili milczenia- Musicie mi wierzyć.- Spojrzałam na Szymona. Jego czarne oczy wpatrywały się w moje tak intensywnie, jakby chciał poznać moje myśli. Po chwili kiwną głową i posłał mi blady uśmiech, choć nawet nie jestem pewna czy był on skierowany do mnie, czy może tylko uśmiechał się do własnych myśli. Spojrzałam na pozostałą dwójkę. Roma podeszła i przytuliła mnie, natomiast Tytus patrzył na mnie z niedowierzaniem.
-I… jesteś pewna, ze nigdy wcześniej tego nie czytałaś?
-Tak.
-A może gdzieś na historii o tym mówiliśmy?- spytał takim tonem jakby to była jego ostatnia deska ratunku.- Pokręciłam głową. Zagwizdał cicho, pokręcił lekko głową i w końcu powiedział:
-Zdajesz sobie sprawę, że jesteś dziwna?- Uf! Uwierzył! Roześmiałam się w głos, i choć może sytuacja do tego nie pasowała inni poszli, za moim przykładem.
***
Dwie godziny później stałam na przystanku autobusowym w towarzystwie tylko Szymona. Romie nie chciało się nas odprowadzać, a Tytus mieszkał na tyle blisko przyjaciółki, że nie musiał jeździć autobusem, więc już jakieś pięć minut temu poszedł do siebie, aby uczesać włosy i poprawnie założyć koszulkę.
-Jak myślisz, dlaczego to zobaczyłam?- nie miałam tu na myśli koszulki Tytusa.
-Mnie się pytasz?-zrozumiał o co mi chodzi- To jest wszystko bardzo dziwne… Moja wiedza kończy się na odkryciach Andersona, a tak nie było nic napisane, o błędach genetycznych, ani o zwyrodnieniach mózgu…Au! Nie bij!- roześmiałam się widząc jego udawaną trwogę na twarzy.
-No wiesz! Ha!- założyłam ręce na piersi i odrzuciłam głowę do tyłu, dając mu do zrozumienia, że jestem obrażona.- Jak możesz nazywać to zwyrodnieniem?! Przecież to bardziej coś w stylu daru!
-Może to i dar…
-Swoją drogą, ja dziękuję, za taki dar.- zasępiłam się.- Zawsze pod tym słowem kryło się dla mnie coś niezwykłego, ale względnie przyjemnego i użytecznego, a to?! Co to w ogóle jest?!
-Wiesz, może kiedyś, ten „dar” okaże się jednak użyteczny… Na przykład na sprawdzianie z historii.- wyszczerzył do mnie zęby. Roześmiałam się. Zastanowił się i zapytał nagle:- Masz gaz pieprzowy?
-Słucham?!- odparłam zbita z tropu.
-Gaz pieprzowy. Taki sprej…
-Szymon! Wiem co to gaz pieprzowy! Ale po co u licha…
-To masz czy nie?
-Nie.
-To ci kupię.
-Acha.-odparłam głupkowato, na co Szymon spojrzał na mnie rozbawiony, a potem poczochrał mi włosy jak brat młodszej siostrze, na co ja odpowiedziałam mocnym kuksańcem w bok.
Autobus przyjechał. Przez całą drogę gadaliśmy beztrosko. Gdy podeszliśmy do drzwi frontowych mojego domu,  pożegnałam się z nim i chciałam już odejść, gdy poczułam, że ciągnie mnie z rękę. Złapał mnie mocno w pasie i przyciągnął do siebie. Wstrzymałam oddech. Poczułam, że serce w mojej piersi zaczyna bić mocniej. O mój Boże! Co się ze mną dzieje!? Przecież to mój kumpel! I tylko kumpel…-powtarzałam to sobie jak mantrę, ale moje wnętrzności zaczęły tańczyć coś bardzo dziwnego… Poczułam, że się czerwienię. Shit! Te zdradzieckie policzki! To tylko kumpel, to tylko kumpel… Ale dlaczego on to robi?! Czy za mało skomplikowane mam już życie?! Bałam się spojrzeć mu w twarz. Bałam się co tam zobaczę i co on zobaczy w mojej… Poczułam ciepłą dłoń przy swojej szyi. Zdobyłam się na odwagę i spojrzałam na niego. Przejechał kciukiem po moim rozpalonym do czerwoności policzku. Podniósł wysoko brwi ja na jego ustach pojawił się bezczelny uśmiech. W oczach tańczyły mu radosne iskierki.  Poczułam się jeszcze bardziej skrępowana. Odwróciłam głowę. No jasne! Jeszcze czego!? Delikatnie chwycił mój podbródek i skierował ku sobie.  Mój mózg przestał pracować…

* Pisząc korzystałam, ze źródeł: Wikipedia i strony www.nieznanahistoria.pl