sobota, 21 września 2013

Bohaterowie

Witam!
Niestety nie wstawiam teraz rozdziału... Chapter w tworzeniu, a ja aby zapełnić ten czas oczekiwania chciałam wstawić kilka zdjęć jakie znalazłam a w jakiś sposób wiążą się z opowiadaniem... Mam nadzieję, że nie macie mi tego z złe :)

Lukrecja Whitman



Szymon Tinley




Roma Flexwood



Tytus Lowdemon


Tu akurat w nie za przyjemnej sytuacji... ale przynajmniej się rusza :)


Pola Shepheard


Beniamin Bryce





Kiedyś może dodam też inne postacie, ale na razie skupiłam się na głównych bohaterach...
Tak mniej-więcej ich sobie wyobrażałam... Właściwie jestem nawet dumna z tego dopasowania. Bardzo dobrze wyglądają :) Czasami tylko szczegóły się nie zgadzają np. kolory oczu... c:

Jakbyście mieli jakieś pytania lub zastrzeżenia to piszcie <3
Cześć! :*





niedziela, 25 sierpnia 2013

Rozdział BONUSOWY

Witajcie!
Jak zapewne zauważyliście moje opowiadanie jest pisane tylko i wyłącznie z perspektywy Lukrecji.
Chciałabym jednak, czasami dla odmiany i uzupełnienia treści napisać coś z innej perspektywy, więc wprowadzam rozdziały BONUSOWE. Będą się one pojawiały co jakiś czas, między zwykłymi rozdziałami a będą pisane z punktu widzenia innych bohaterów. Mam nadzieję, że ton pomysł przypadnie wam do gustu.
Miłego czytania!

Szymon

Czuł stres. Powiedziała, że chce z nim porozmawiać, ale co to miało znaczyć? Przez ostatnie dwa dni czuł tylko niepewność i zawód, przerywane falami złości na samego siebie. W tych chwilach był gotów coś rozwalić (efektem był pobolewający do dziś duży palec u nogi). Nie mógł zrozumieć, co go wtedy podkusiło… A zdawało mu się, że ona też… Co jakiś czas nawiedzała go wizja jej roześmianej twarzy, połyskujących w słońcu rudych włosów i wspomnienie tego uczucia, kiedy go całowała, jej słodki kwiatowy zapach, lecz po chwili przypominał sobie to jak go odepchnęła i strach w jej oczach. Za bardzo się pospieszył… tak, ale jej bliskość sprawiała coś takiego… coś takiego, że czasami nie do końca wiedział co robi. Prawdą jednak jest, że jej początkowa reakcja była pozytywna… nawet bardzo… ale może to zaskoczenie… O co chodzi! Jak on nie rozumiał dziewczyn! Cóż… Trzeba stanąć z tym problemem twarzą w twarz. Zżerała go ciekawość, co chce mu powiedzieć ale i bał się… przemyślał to wszystko i był gotów na każde rozwiązanie, ale tak bardzo bał się rozczarowania…
Wyszedł ze szkoły. Musiał wziąć głęboki oddech, żeby się uspokoić. Nie mógł dać po sobie poznać zdenerwowania, ale nie wiedział dokładnie jak się zachować. Rozejrzał się po dziedzińcu i zobaczył ją. Wyglądał ślicznie- już wcześniej na lekcjach to zobaczył, ale teraz w pełnym słońcu prawie jaśniała. Skarcił się w duchu za takie myśli, które na pewno nie pomogą mu w utrzymaniu emocji na wodzy, wręcz przeciwnie, sprawią, że podejdzie z maślanymi oczami. Ale co to…? Wcześniej zbyt skupiony na Lukrecji nie zauważył, że nie była sama. Był z nią ten chłopak, ten… Jak mu tam było?... Bryce? Mówił coś a ona się śmiała. Rozmawiali stojąc bardzo blisko siebie. Wyraźnie jej to nie przeszkadzało. Wyglądało to tak jakby flirtowali sobie w najlepsze. Pierwsza myśl jak mu przyszła do głowy, to rozerwać go na strzępy, albo chociaż przyrżnąć mu zdrowo, lecz stłumił w sobie agresję i pozostała złość i dziwna pustka. Nie miał już ochoty podchodzić do nich, nawet na to patrzeć. Odwrócił się na pięcie i prawie wybiegł poza teren szkoły. Daleko… jak najdalej stąd… Dlaczego to zrobił? Tchórz z niego. Może i tak, ale nie potrafił inaczej. Nie było dla niego miejsca… przy niej… Może i dobrze, że poszedł…? Teraz czuł już tylko jedno… Rozczarowanie.  


niedziela, 11 sierpnia 2013

Rozdział 11

 W mroku świata
Obudziłam się gwałtownie. Leżąc na plecach, wpatrywałam się w sufit i próbowałam sobie przypomnieć co mi się śniło. Po świeżości promyka, wpadającego przez okno do mojej sypialni, mogłam poznać, że jest jest jeszcze wcześnie. Spojrzałam na zegarek. Piąta trzydzieści! Co z chora pora! A dzień tygodnia? Poniedziałek! O matko! Wnętrzności mi się skręciły na myśl o tym co czeka mnie dzisiaj… Robiło mi się niedobrze, za każdym razem, gdy pomyślałam o rozmowie, którą muszę przeprowadzić z Szymonem. Leżałam tak, rozmyślając jak by tu zacząć temat oraz jak ująć w słowa, to co chciałam powiedzieć, wpatrując się w okno i obserwując jak słońce powoli wznosiło się coraz wyżej ponad horyzont. Po piętnastu minutach stwierdziłam jednak, że i tak już nie zasnę, więc wstałam i dowlokłam się do szafy. Otworzyłam ją. Z lustra zawieszonego na wewnętrznej stronie drzwi spojrzało na mnie moje zaspane odbicie. Miałam worki pod oczami wielkości i koloru śliwek węgierek. Za oknem zapowiadało się na słoneczny, ciepły dzień, więc wciągnęłam na siebie jeansy przed kostkę, różowy podkoszulek i różowy trzy-czwarty sweterek (chciałbym zaznaczyć, że nie był to rażący róż, tylko róż pudrowy). Przeczesałam długie włosy i ponownie zerknęłam w lustro. Niestety czytanie książek do późna w nocy zostawia ślady. Może warto by było sięgnąć do magicznego kuferka mojej mamy. Tak to dobry pomysł. Jeśli nie chcę dzisiaj odstraszać wszystkich na około, muszę coś z tym zrobić. Zakradłam się  na palcach do łazienki, żeby nikogo nie obudzić. Ale ja to ja, więc jeśli udało mi się przemknąć nie zauważoną, to znaczy, że zaraz stanie się coś, co zerwie na nogi cały dom. Zanim zdążyłam chwycić cokolwiek z zasobów kosmetykowych Anny Whitman, zawiasy od otwieranych do góry szafek, postanowiły wysiąść ze starości i drzwiczki z ogromnym hukiem przyrżnęły mi w głowę, co spowodowało, że z jeszcze większym hałasem zwaliłam ręką połowę zawartości szafki na podłogę. Shit! Jak można mieć takie parszywe szczęście!? Tak, jak przewidziałam, chwile później w drzwiach stanęła moja mama. Włosy sterczały jej na wszystkie strony i miała bardzo zaspaną minę.
-Lukrecja na miłość Boską! Co ty wyprawiasz o tej porze?- spojrzała na mnie i momentalnie zmieniła ton głosu.- Wyglądasz okropnie! Nie wiem co i do której robiłaś wczoraj w nocy, ale nie ulega wątpliwości, że nie możesz tak iść do szkoły… - pochyliła się nad rozsypanymi na podłodze przedmiotami.-Zaraz, zaraz coś na to poradzimy… Gdzie ja to miałam?- przewertowała je lekko ręką.
-Kochanie, co się dzieje!?- dobiegł nas z sypialni rodziców zaspany głos taty.
-Nie, nic Edwardzie! Śpij!- odkrzyknęła mama.-O! Mam!- odwróciła się do mnie. W ręku trzymała korektor do twarzy.- To powinno pomóc.- stwierdziła i maznęła mi pod oczami chłodnym fluidem. Potem delikatnie wklepała mi go wyrównując kolor.- No! Od razu lepiej! Dobrze, że mamy podobną karnację.- rzeczywiście fart… Przecież nawet nie jesteśmy spokrewnione. Uśmiechnęła się promiennie i popatrzyła na mnie uważnie. W jej oczach dostrzegłam coś co mnie zdziwiło… Czy to była strach… Nie… Mało prawdopodobne… Ogarnij się Lukrecja, nie wpadaj w paranoję!
Do czego to doszło…? Pomyślałam. Mama malowała mnie przed wyjściem do szkoły… Świat oszalał do reszty! Podziękowałam jej i zaproponowałam aby położyła się ponownie, ale ona stwierdziła, że nie jest już śpiąca. Szybko posprzątałyśmy ten bałagan, który narobiłam w łazience i zeszłyśmy na dół w celu zjedzenia śniadania. Anna Whitman, która zawsze pilnowała aby jej dzieci nie piły za dużo kawy, dziś sama zaproponowała mi, żebym się napiła, a gdy popatrzyłam na nią jakby postradała zmysły, powiedziała tylko:
-Po prostu uważam, że jesteś już wystarczająco duża.
Jajecznica na bekonie i kubek parującej kawy z mlekiem, sprawił, że poczułam się o wiele lepiej. Siedziałam rozkoszując się chwilą i czując jak ciepło powoli rozpływa się po moim ciele.
-Ciężki będziesz miała dzisiaj dzień?- spytała mama próbują nawiązać konwersację.
-To zależy jak na to spojrzeć…- okropny. –Nie taki zły.- Przeraźliwie stresujący.- Kilka kłopotliwych rozmów do przeprowadzenia.- dokładnie jedna, cięższa od wszystkich jakie do tej pory musiałam przeprowadzić.- Ale poza tym nic specjalnego.- Mnóstwo nauki przed egzaminami i chmara, zdeterminowanych aby zniszczyć młodzież, profesorów. Nie ma sensu opowiadać jej o moich małych kłopotach… A może powinnam… przynajmniej o jednym z nich… W końcu mama jest jedną z głównych zamieszanych w tę sprawę… ale nie. Na razie nic się niepokojącego nie dzieje, więc nie ma sensu zawracać jej głowy, a o kłopotach miłosnych na pewno nie mam ochoty opowiadać rodzicom… Wiem co bym usłyszała… To co słyszą wszyscy nastolatkowie w takich sytuacjach… Jakimi ignorantami są dorośli, którzy nie pamiętają jak to jest być młodym…- A ty?
-Kilka spotkań z klientami, a wieczorem muszę jeszcze wstąpić na ta budowę… tą koło Mergate…- Dopiero od niedawna Anna Whitman miała czas na realizowanie własnej kariery, odkąd Anastazja i Leon byli na tyle duzi aby iść do przedszkola, mama zatrudniła się w biurze projektowym. Jest po studiach architektonicznych, więc nie miała większych trudności.
-To fajnie…- odpowiedziałam, lekko zakłopotana sztywnością tej rozmowy.- Wiesz co Mamo… Tak właściwie To jak muszę już iść…
-Tak! Pewnie leć- ocknęła się lekko- Tylko nie zapomnij niczego. Powodzenia i… uważaj na siebie.- Teraz już nie miałam wątpliwości… W tych oczach był niepokój…
-Dobrze- powiedziałam jakby po namyśle i lekko się do niej uśmiechnęłam. Mama jakby trochę się rozluźniła.
Idąc na przystanek, w autobusie, w drodze do szkoły i podczas pierwszych lekcji cały czas nuciłam sobie „Leave me alone” Michaela Jacksona. Na samym początku zapoznałam przyjaciół z sytuacją z Polą. Również przyjęli ją z powrotem, choć chyba nie byli do końca przekonani. Roma była wyraźnie zdziwiona i może trochę podejrzliwa, Tytus jakby jeszcze trochę obrażony, jakby chciał pokazać, ze nie tak łatwo uzyskać jego wybaczenie, a Szymon… Na jego reakcje najbardziej czekałam… Byłam ciekawa, co on myśli o tym, że wybaczyłam przyjaciółce, jakby był moim wymiernikiem właściwości decyzji. Ale się nie doczekałam… Uśmiechnął się, powiedział: „Fajnie” i znów przybrała kamienny wyraz twarzy. No cóż, chyba na nic więcej nie mogłam liczyć. Zachowywał się jak gdyby nic się nie stało, był tylko trochę bardziej niż zwykle nieprzystępny, co zresztą przewidziałam, nie przewidziałam jednak mojej reakcji na jego obecność… Momentalnie zapomniałam, gdzie jestem, liczył się tylko jego równomierny chód, każdy jego ruch, każdy jego gest, mina i… O mój Boże! Czarna koszulka opinająca wyrzeźbioną klatkę piersiową. Miałam ochotę chwycić znajdujący się najbliżej mnie przedmiot i zrobić: „Zły Zgredek, zły…”, lecz nie byłoby to do końca na miejscu, skoro miałam wyglądać jak najlepiej (tak, żeby czuć się pewniej). Jak miałam zamiar przeprowadzić tę rozmowę, nie tracąc kompletnie honoru, myśląc o… no… atutach młodych mężczyzn…?
Sama nadal uważnie obserwowałam Polę, ale wydawało się, że naprawdę jest jej przykro, więc troszkę się zdystansowałam. Przez cały dzień rozmyślałam tylko o tej rozmowie z Szymkiem, którą musiałam przeprowadzić. Na przed ostatniej lekcji, cichym ze zdenerwowania głosem zapowiedziałam mu, że chciałbym z nim pogadać po lekcjach. Kiwnął sztywno głową nie patrząc mi w oczy.
Po zakończeniu zajęć stanęłam na dziedzińcu szkolnym czekając… Późno majowy, ciepły wietrzyk rozwiewał mi włosy tak, że co jakiś czas musiałam je odgarniać z twarzy. Noga drgała mi w nerwowym tiku.
-Denerwujesz się czymś?- zapytał głos za moimi plecami. Odwróciłam się i o dziwo zobaczyłam nie Szymona ale Bena…
-Myślałam, że nie możemy z sobą rozmawiać.- powiedziałam prowokującym tonem, udając zdziwienie. Wyraźnie bardzo go to rozbawiło. Jego oczy błysnęły wesoło a usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Przysuną się do mnie i nachylił się, mówiąc konspiracyjnym tonem:
-Okoliczności się zmieniły. Myślę, że możemy sprawiać dobre pozory…
-Ach tak?- spytałam, cofnęłam się o krok zakładając ręce na piersi i spojrzałam na niego unosząc brwi najwyżej jak potrafiłam.
-Yyyy… Yhm…- pokiwał głową
-Okoliczności? Jakie znowu okoliczności?! Powiedz mi dlaczego ty zawsze mówisz zagadkami?
-No cóż- cmoknął- Tak mnie nauczono…- stwierdził zrezygnowanym tonem, rozkładając teatralnie ręce i kręcąc głową z miną poczciwego dziadka, co wywołało u mnie niekontrolowany śmiech. Powstrzymując falę wyraźnego samozadowolenia z reakcji jaką na mnie wywołał, dodał:
-Nie no, serio Lukrecja przemyślałem to i myślę, że nie stanie się tragedia jak spędzimy trochę czasu w swoim towarzystwie. Nie mówię tu o tworzeniu kącika zwierzeń, ale trochę porozmawiać poznać się… Lubię cię i myślę, że moglibyśmy się dogadać…
Ten facet miała wyraźne problemy z nawiązywanie m kontaktów międzyludzkich – pomyślałam. Uwagę, żeby następnym razem na wstępie nie stawiał takich warunków znajomości, bo to może odstraszać, postanowiłam zachować na później. Ciekawił mnie ten człowiek… Tak, to na pewno jest jeden ze sposobów aby się dowiedzieć o co mu chodzi… Lecz moja natura kazała mi się jeszcze trochę z nim podroczyć.
-Nie stanie się tragedia??!- spytałam udając wielkie zdziwienie- No nie! Jesteś pewny? Nie będzie to zbyt niebezpieczne… Nie… Wiesz Ben ja myślę, że powinniśmy się tak narażać.
-To jak?- upierał się, udając, że mnie nie słyszał. O nie! A ja tak chciałam go jeszcze trochę pomęczyć…
-No dobra- dałam za wygraną. Może trochę zbyt łatwo, ale stwierdziłam, że jeszcze ciekawsze będzie już wyciąganie z niego informacji… Hue hue hue…
-Świetnie. W takim razie czym się denerwowałaś?- tym pytaniem zbił m nie z tropu… Na te kilka minut naszej rozmowy zapomniałam o widniejących przede mną perspektywach. Rozejrzałam się nerwowo w poszukiwaniu czarnej czupryny. Spojrzałam spowrotem na mojego rozmówcę. Musiałam wyglądać na naprawdę przerażoną bo zmarszczył brwi i zapytała:
-Wszystko w porządku?
-W porządku? No pewnie.- Pomijając oczywiście fakt, że właśnie sobie w najlepsze flirtowałam z jakimś gościem, a powinnam w tym czasie rozmawiać z Szymonem… A! No i prawie zapomniałam! Ktoś chce mnie zabić…- W najlepszym, ale coś sobie przypomniałam… Ja… My nie możemy teraz rozmawiać, bo ja… Zobaczymy się kiedy indziej…- Popchnęłam go lekko w stronę bramy szkolnej. Była trochę zbity z tropu, ale zrozumiał aluzję i nie zadawał pytań. Na odchodnym powiedział jeszcze:
-Tylko nie chodź po zmroku sama…
-Tak, tak… Musisz już iść, przepraszam.- pomachałam mu. Wzruszył ramionami  i odszedł, a ja ponownie ustawiłam się na swoim miejscu oczekiwania, a noga znów zaczęła nerwowo wystukiwać tylko mi znany rytm.
Ale się nie doczekałam. Czekałam piętnaście minut, pół godziny… Szkoła zdążyła opustoszeć, a on nie przychodził… Może zapomniał… Nie, mało prawdopodobne, przecież całkiem niedawno mu o tym mówiłam, a poza tym on nigdy o mnie nie zapominał… A może nie chciał… Łzy napłynęły mi do oczu… Co ja zrobiłam?! Odetchnęłam głęboko, wzięłam się w garść. Nie! Na pewno mu coś wypadło i nie miał mnie jak powiadomić… Ale teraz to jak muszę iść…
Wyszłam poza teren szkoły powolnym krokiem, jakby ciągle mając nadzieję, że ktoś za mną zawoła a jak się odwrócę stwierdzę, że to On. Autobus nadjechał a prawie od razu, a na miejsce (do szkoły tańca) dotarłam też (jak na londyńskie warunki w godzinach szczytu) w miarę szybko. Przez cała tą chorą sytuację na zajęciach nie mogłam się skupić i podczas solówki dwa razy zaczęłam od złej stopy i zapomniałam o obrocie. Ocknęłam się dopiero gdy groźne spojrzenie nauczycielki, wyglądającej jak połączenie Maggie Smith (jako prof. McGonagal w Harrym Potterze) i tygrysa szablastego, przeszyło mnie na wylot. Owa pomyłka kosztowała mnie bowiem dziesięć minut reprymendy i dodatkowe pół godziny zajęć, podczas których Pani Za-Złe-Tańczenie-Powinno-Się-Trafić-Do-Piekła wycisnęła ze mnie siódme poty, tak więc kiedy ledwo się ruszając wychodziłam z budynku było już ciemno.
Kiedy doszłam do przystanku spotkała mnie niemiła niespodzianka. Mój autobus  miał ostatni kurs pół godziny temu, czyli dokładnie wtedy gdy powinnam była kończyć zajęcia. Postanowiłam, że podejdę do przystanku nieopodal skąd jechał inny autobus również trafiający pod mój dom. Ruszyłam więc. Byłam tak zmęczona, że postanowiłam pójść na skróty. Przeszłam przez ruchliwą ulicę, aby dwieście metrów później skręcić w pustą alejkę. Kiedy przechodziłam pod mrugającą latarnia zgasła. Pomimo, że był dość ciepły wieczór, przeszył mnie dreszcz. Przyśpieszyłam kroku. Bez względu na wszystko chodzenie nocą po ciemnych zaułkach nie należało do moich ulubionych zajęć… poczułam mrowienie na plecach. Odwróciłam się, ale nikogo nie było. Byłam sama. Nie wpadaj w paranoję!- skarciłam się w duchu. Nikt cię nie śledzi!
Nagle obraz przed oczami mi się zamazał. Coś mnie sparaliżowało, nie mogłam się poruszyć. W uchu usłyszałam ochrypły szept:
-No, no… Proszę, proszę…- przede mną zmaterializował się mężczyzna w płaszczu z kapturem zarzuconym na głowę tak, że nie było widać twarzy. Odzyskałam czucie w ciele. Nie wiedziałam co robić.-Nie łatwo cię było ostatnio spotkać samą… Nie to żebym nie mógł ich pokonać jednym ruchem, ale to wywołałoby niepotrzebne zamieszanie… Te pytania… Niepotrzebne zwracanie uwagi.-rzucił mężczyzna lekceważącym tonem.
-Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać?- zapytałam nie bardzo wiedząc co robię i cofając się o krok w tył. Nie uszło to uwadze nieznajomego.
-Nie uciekniesz.- powiedział i wskazał na coś za mną. Stał tam drugi mężczyzna. Też miał kaptur na głowie, ale był potężniej zbudowany.
Stałam w bezruchu, kompletnie bezradna. Pierwszy mężczyzna zaczął powoli zbliżać się do mnie, najprawdopodobniej uważnie mi się przyglądając. 
- Dlaczego chciałem się z tobą spotkać? Chciałem zobaczyć co z osóbka wzbudza wokół siebie tyle zainteresowania. Co jest w tobie niezwykłego powiedz mi kochana…? – miał zimny, przeciągający sylaby głos. Nie miałam złudzeń. Wpadłam w tarapaty. Znalazłam się w sytuacji bez wyjścia. Z całej siły próbowałam sobie przypomnieć, co zawsze myślałam oglądając filmy w których bohaterzy znajdowali się właśnie w takich sytuacjach. Po pierwsze trzeba zagadać go aby zyskać na czasie.
-Nie wydaje mi się aby było coś we mnie niezwykłego.- Chciałam aby zabrzmiało to odważnie, ale niestety głos mi zadrżał.
-Nie? Może nie… W takim razie czemu wzbudzasz takie zainteresowanie. Ciekawi mnie to… Ale widzę, ze całkiem słodka z ciebie istotka. Nie dziwię się, że Aktor tak do ciebie ciągnie.- Mężczyzna nieustannie się przybliżał tak, że był już bardzo blisko. Prawie czułam jego oddech. Zrobiłam kolejny krok w tył. WTF? Jaki Aktor?
-Nie wiem o kim mówisz i czego ode mnie chcesz.- rzuciłam wyższym o ton ze strachu głosem. Nieznajomy zaśmiał się krótko, a potem nagle spoważniał. Poczułam mocny uścisk na swoim nadgarstku i uderzyłam plecami o mur. Zaparło mi dech w piersiach. Przygwoździł mnie do ściany budynku tak mocno, że nie mogłam się ruszyć. Usłyszałam w uchu szept:
-Nie mam pojęcia czemu jesteś tak ważna i w czym przeszkadzasz, ale faktem jest że gdyby nie to, że nie dostałem takiego rozkazu, chętnie bym się zabawił…- poczułam przeszywający ból na lewym przedramieniu. Pisnęłam cicho z bólu, a łzy napłynęły mi do oczu. Spod kaptura błysnęły oczy. Wykręcił mi rękę i w świetle latarni zobaczyłam głębokie rozcięcie. Trzymał tak mocno, że mimo tego, że się wyrywałam nie udało mi się uwolnić a tylko bardziej bolało więc w końcu się uspokoiłam. Patrzyłam jak zbliża twarz do rany i zlizuje cieknące krople krwi. – Aktor może, to ja też chcę…
-Nie!- po raz pierwszy przemówił drugi mężczyzna. Miał niski basowy głos, lekko zachrypnięty jakby od dawna nic nie mówił. Położył rękę na ramieniu pierwszego.
-Nie będziesz mi mówił co mam robić a co nie, Seb.- odszczeknął mu, agresywnie wychylając się w stronę goryla. Olbrzym przytrzymał go jedną ręką i powiedział spokojnie:
-Nie wolno ci! –Na te słowa pierwszy napastnik oklapł jakby. Odwrócił się z powrotem w stronę mojej sparaliżowanej ze strachu osoby.
-Ale nie martw się, na pewno jeszcze się zobaczymy…- puścił mnie, ja skuliłam się z cichym jękiem. Coś się jednak we mnie obudziło, jakiś cichy wewnętrzny bunt. Co to miał znaczyć, abym kuliła się pd czyimiś nogami. Zebrałam w sobie odwagę i wyprostowałam się, dumnie unosząc głowę. Może nie wyglądało to tak imponująco jakbym sobie życzyła, bo mężczyzna był o stopę wyższy ode mnie, ale od razu poczułam się lepiej. To co powiedział zabrzmiało jak groźba, ale z całej siły starałam się nie okazywać strachu.

Wycofali się w ciemność i zniknęli, a ja zostałam sama w tej pustej uliczce. 

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Rozdział 10

Witam!
Przepraszam, za długą przerwę, ale szkoła pochłonęła mnie do tego stopnia, że nie miałam czasu nawet myśleć. Naszczęście już mnie wypluła i mam tydzień wolnego więc, wstawiam rozdział i możecie się spodziewać następnego w najbliższym czasie. Mam nadzieję, że ten przypadnie wam do gustu.
Miłego czytania :)
Przyjaciółka marnotrawna
Czułam, jak ręce same powędrowały do jego włosów, a tułów przylgnął do jego klatki piersiowej wczepiając się mocniej w silne objęcia. Jedną ręką trzymał mnie mocno, drugą gładził lekko po plecach. Całował delikatnie, z wyczuciem i… Oh! Chciałam tylko czuć ten słodki zapach, zatracić się w tym pocałunku i już nigdy nie wyjść… W głowie mi huczało. Powoli z tego huku zaczęła się wyłaniać jedna, lecz dobitnie się rysująca fraza: „tylko kumpel…”. Nagle odzyskałam czucie w kończynach i odskoczyłam jak poparzona, zatykając sobie usta rękami. Byłam przerażona… Nie wiedziałam co robię, wiedziałam tylko, że muszę jak najszybciej stąd odejść, że jeśli choć jeszcze chwilę tu będę, to w końcu się złamię.  Spojrzałam na jego zawiedziony wyraz twarzy.
-Ja…- zaczął, lecz potrząsnęłam gwałtownie głową, posłałam mu przepraszające spojrzenie i wbiegłam do domu, miotana sprzecznymi uczuciami . Jak mogłam być taka idiotką? Rozum mówił mi, że uczyniłam dobrze, choć może nie powinnam była w ogóle się z nim całować, aby nie robić mu nadziei, natomiast serce… Sercu w ogóle się to nie podobało…
Wbiegłam po schodach na górę, ale nie weszłam do swojego pokoju tylko skierowałam się do drzwi naprzeciwko. Emilia stał tyłem do wejścia grzebiąc w jednej ze swoich szafek.
-No i jak było?- zapytała nawet nie spojrzawszy na mnie, zanim zdążyłam wypowiedzieć choćby słowo.
-Co?- spytałam głupio
-Chryste Panie! Lukrecja! Czyżby Szymon mózg ci przez usta wyssał?- zapytała Emily nie odrywając  wzroku od papierów, uprzednio wyjętych z szafki. Rzuciłam w nią kurteczką, którą wciąż trzymałam w ręku.
-Podglądałaś?!
-Wyluzuj! Nie celowo przecież...  Co ty sobie myślisz… Nie takie rzeczy się robiło… Bez urazy siostra, ale aż tak ciekawa nie jesteś, żebym cię musiała szpiegować i podglądać dniem i nocą… No ale streszczaj się, bo nie mam zamiaru tracić całego dnia na twoje wrażenia z pierwszego pocałunku…-  Wyjrzałam za drzwi, spojrzałam w jeden i drugi koniec korytarza, zamknęłam je dokładnie, po czym osunęłam się po nich na podłogę i ukryłam twarz w dłoniach.
-Więc? Jak było?- spytała Emilia. Jęknęłam tylko cicho, nie podnosząc głowy.- Aż tak źle?- Pokiwałam głową.- Aż tka źle całuje?!- spytała z niedowierzaniem.
-Co?! Nie! Całuje… niebiańsko!!!- wydyszałam wreszcie podnosząc wzrok na siostrę, która patrzyła teraz na mnie lekko skonsternowana.
-No to o co ci chodzi?!
-Ja zrobiłam coś bardzo głupiego…- Powiedziałam cicho.
-Co takiego niby? Całowałaś się z kumplem? Wiesz to może nie brzmi najlepiej… ale może jak to sobie wyjaśnicie to się jakoś ułoży. W końcu przyjaźń jest najlepszą podstawą związku…
-Nie! To znaczy… to też! Ale ja zrobiłam coś jeszcze gorszego… Ja nie dość, że się z nim całowałam, to mu uciekłam!!!- wyrzuciłam z siebie. Zapadła cisza.
-Co zrobiłaś?- spytała Emilia nie wierząc własnym uszom. Wytrzeszczyła na mnie oczy.
-Uciekłam!- prawie krzyknęłam, już kompletnie rozhisteryzowana. Zaczęłam miotać się po pokoju.- No bo tak dobrze się nam gadało i w ogóle, a potem on… oh! To się stało tak nagle! Ja… byłam zaskoczona i… O mój Boże! To było niesamowite!... ale później… Wrócił rozsądek i ja się… przestraszyłam! Nawet nie jego, ale… moich uczuć… To było za cudowne! Tak nie powinno być! Ja nie mogę tak się czuć z Szymonem!!! To tylko kumpel!!! Ja… ja… ja go chyba zraniłam…- Przerwałam na chwile, by wziąć oddech. Z każdym moim urwanym zdaniem siostra patrzyła na mnie z coraz dziwniejszym wyrazem twarzy. Spojrzałam jej w oczy i jęknęłam:- Emilia, co ja mam robić?! Gdybyś widziała jego wyraz twarzy…
-Jesteś idiotką, wiesz?- powiedziała w końcu Emily, po chwili milczenia. Pokiwałam głową i ukryłam twarz w dłoniach.- Jaka normalna dziewczyna zaczyna się całować z chłopakiem, aby potem uciec…?
-Oh! Nie przesadzaj… Poza tym, to on zaczął…
- Wiesz co nie rozumiem cię… Naprawdę fajny chłopak interesuje się tobą, znacie się od dawna, więc wiesz, że możesz mu zaufać, do tego jest inteligentny, przystojny i świetnie całuje, a ty musisz wszystko spieprzyć? I jeszcze zamiast lecieć do niego i błagać o wybaczenie, że jesteś taką niezrównoważoną emocjonalnie dziewcynką, to ty masz wątpliwości???!- zatkało mnie trochę, muszę przyznać… Nie spodziewałam się takiego natłoku krytycznych słów. Stałam przez kilka sekund wpatrując się w siostrę z lekko otwartymi ustami. – No i co się tak gapisz? Luśka, to widać, że jesteś w nim po uszu zakochana… Choć nie wydaje mi się aby jakikolwiek normalny chłopak przyjąłby cię z otwartymi ramionami po takim potraktowaniu…
-Ale Emilia ja się boję…- powiedziałam cicho i usiadłam na łóżku.- nigdy nie patrzyłam na Szymona, przez pryzmat… no wiesz… bycia razem. Nie wiem czy to by w ogóle wypaliło, a do tego ta obecna sytuacja…
-Na pewno uda się ją jakoś wytłumaczyć…- powiedziała Emily łagodniejszym tonem, aby mnie pocieszyć.  Ja natomiast spojrzałam na nią jak na wariatkę. Wytłumaczyć…?! Dopiero po chwili zrozumiałam, że mówimy o dwóch zupełnie różnych rzeczach. Siostra zapewne nadal myślała o dzisiejszym incydencie, ja natomiast o sprawie Romanowów i wrażeniach ostatnich dni…
Jeszcze trochę porozmawiałyśmy, a potem postanowiłam udać się pod prysznic.
Stałam pozwalając, aby ciepły strumień wody bębnił w moje zmęczone plecy. Zmęczone nie tyle wysiłkiem fizycznym, ale dźwiganiem tego brzemienia, które na nie spadło. Cała byłam, jakoś tak psychicznie zmęczona… Ktoś chce mnie zabić, nie znamy celu… Może to być jedna osoba (w tych notatkach, było to tak ujęte jakby tu chodziło tylko o jednego osobnika, najprawdopodobniej płci męskiej, ale Anderson w ogóle nie ujął tego jasno, pisał skrótami myślowymi), ale mogła już pociągnąć za sobą więcej (jest przypuszczenie, że chodzi o tajną organizację). Co z tym wszystkim ma wspólnego Ben? Kto miałby się dowiedzieć, że przekazuje mi jakieś informacje i co by mu groziło? To  może oznaczać, że rzeczywiście więcej niż jedna osoba jest zamieszana w to wszystko, i komuś zależy, żebym się o niczym nie dowiedziała, żebym nie była przygotowana… A Pola? Czemu mi to robi? Czy naprawdę ma powód aby się tak zachowywać? Szymon… O mój Boże! Przypomniałam sobie to uczucie, kiedy mnie całował, to było lepsze niż cokolwiek innego… Do tej pory całowałam się tylko dwa razy w życiu i choć drugi już nie był tak fatalny jak pierwszy, bo chłopak nie miał twarzy obsypanej pryszczami i był trochę bardziej wprawiony, to to co Szymon ze mną robił przechodziło ludzkie pojęcie… Nie mam pojęcia, gdzie się tego nauczył… No dobra, mam pojęcie, ale… awwww… nie chcę nawet o tym myśleć. O jejku przyłapałam się na tym, że jestem zazdrosna… Idiotko!- skarciłam się. -Przecież dopiero co mówiłaś, że to tylko twój kumpel, że nie ma możliwości aby z tego wniknęło coś więcej. Przypomniały mi się słowa Emily: „Luśka, to widać, że jesteś w nim po uszu zakochana…”. Może miała rację… Muszę być ze sobą szczera… Chyba się zakochałam… Teraz jednak przypomniało mi się co siostra mówiła dalej: „Choć nie wydaje mi się aby jakikolwiek normalny chłopak przyjąłby cię z otwartymi ramionami po takim potraktowaniu…” Ah! Co ja najlepszego zrobiłam? Trzeba będzie z nim porozmawiać…
Wyszłam z pod prysznica i spojrzałam w lustro. Patrzyła na mnie drobna osóbka o morskich oczach. Rude mokre włosy wiły się luźno wokół mojej twarzy. Nigdy nie uważałam się za szczególnie ładną, raczej za przeciętną. Wyszorowałam zęby, zawinęłam włosy w różowy ręcznik i wyszłam z łazienki. O mało się nie zabiłam potykając się o mały samochodzik.
-Leon! Posprzątaj to i naucz się wreszcie nie zostawiać wszędzie swoich zabawek! – krzyknęłam w stronę pokoju maluchów. W odpowiedzi z za drzwi wyskoczyła mała blond włosa osóbka i piszcząc: -Lukrecja! Wróciłaś!- zwaliła mnie z nóg.
-Na litość boską Anastazja opanuj się!- wydyszałam próbując wstać i zdjąć z siebie siostrzyczkę.- Nie było mnie tylko jedną noc.
-Całowałaś się z Szymkiem.- wypaliła mała nagle
-Skąd wiesz?- spytałam zaskoczona. Jejku! Czy w tym domu się nic nie ukryje?
-Widziałam.- powiedziała spokojnie Ana- Nie martw się, wybaczam ci. – dodała łaskawym tonem
-Oh! Dziękuję, o pani.- zaśmiałam się i poczochrałam siedmiolatce włosy. Moja młodsza siostra odkąd nauczyła się mówić była ogromnie zakochana w moim najlepszym przyjacielu.
-No, dla mnie i tak był za wysoki. I co teraz już zawsze się będziecie całować?- spytała bezczelnie- No wiesz… Na powitanie, na pożegnanie i w między czasie też?
-Nie wiem szkrabie, a teraz idź do siebie i daj mi się ubrać. A! I weź ten samochód ze sobą.- siostrzyczka uśmiechnęła się do mnie promiennie, pokiwała głową i odeszła posłusznie. Weszłam do siebie do pokoju i rozejrzałam się. W kącie pokoju na tle butelkowo zielonej ściany stała ciemno brązowa szafa na nóżkach. Pod oknem biureczko, a na nim sterta książek. Na przeciwległej ścianie wisiały półki z książkami i wierzą stereo o obok mnóstwo plakatów: Z Dirty Dancing, Marilyn Monroe, Michaela Jacksona, Blur, Gorillaz ( miałam kiedyś też Beatlsów, ale kiedy mój brat będąc jeszcze mniejszym i jeszcze bardziej wkurzającym brzdącem powycinał im głowy aby zrobić taką planszę jaką mają czasami w kinie lub w wesołym miasteczku, do robienia sobie zdjęć, musiałam go zdjąć i do tej pory nie nabyłam nowego.) Łóżko było najprostsze na świecie. Był też mały stolik z lampką i wygodny fotel obity perkalem, w którym siadałam zwykle z laptopem bądź czytając książkę.
Ubrałam się w Jeansy i błękitną bluzkę. Gdy usłyszałam dzwonek do drzwi, nie kłopotałam się w ogóle ponieważ wiedziałam, że mama jest o wiele bliżej na dole, a sama też się nikogo nie spodziewałam, zdziwiłam się więc gdy usłyszałam po chwili ciche pukanie.
-Proszę.- powiedziałam zaskoczona i odwróciłam się aby zobaczyć stojącą w drzwiach szatynkę z włosami obciętymi do szyi. Patrzyła na mnie lekko przestraszonym wzrokiem szarych oczu- Pola.
-Cześć. – powiedziała cichym głosem.- Możemy porozmawiać?- Odchrząknęłam nagle bardzo zdenerwowana.
-Jasne- wychrypiałam.- Usiądź, proszę.- wskazałam na fotel. Usiadła na skraju. Ja też usiadłam, na łóżku i potarłam nerwowo dłońmi o uda.
-Więc…?- spytałam nieśmiało. Pola bardzo intensywnie oglądała podłogę. W końcu przemówiła:
-Ja… Ja chciałabym cię przeprosić…- ucichła, jakby mając nadzieję, że jej przerwę, ale ja milczałam.- Chciałabym cię przeprosić…- zaczęła znowu- za to ja się zachowywałam, wobec ciebie, wobec was wszystkich, ale to o ciebie głównie chodziło.- przyznała.
-Dlaczego taka byłaś?- spytałam nie zważając na to, że może się poczuć niezręcznie, albo, że będzie jej trudno na to odpowiedzieć, a ja i tak się domyślam o co chodziło.
-Byłam zazdrosna.- odpowiedziała natychmiast. Zdziwiła mnie tak szybka odpowiedź.
-Zazdrosna? O co? O Szymona? –zapytałam odważnie, choć w pierwszej chwili nie chciałam mówić tak wprost.
-Też, ale nie tylko…-wstała i zaczęła nerwowo krążyć po pokoju- Ty jesteś taka zawsze idealna, wszyscy cię lubią, jesteś ładna i utalentowana. Szymon i tak już za tobą szaleje, a jeszcze ta cała nowa sprawa sprawiła, że znowu znalazłaś się w centrum uwagi… - wyrzucała z siebie Pola jakby zdecydowała powiedzieć wszystko co jej leży na sercu. Trochę mnie przeraziły jej słowa. Nigdy bym nie pomyślała, że ktoś może tak mnie odbierać.
-Czyli ty wiesz o „tym”?
- Tak, Szymon mi powiedział… Ja… Tak mi głupio! Zachowywałam się jak idiotka… zadufana w sobie egoistka… Nie wzięłam tego na poważnie… Myślałam, że to jakaś bzdura, i chciałam choć raz w życiu zepchnąć na drugi plan… upokorzyć, czy coś w tym rodzaju… nie wiem… to było żałosne… Teraz wiem, że się myliłam… I do tego zawiodłam twoje zaufanie… Przepraszam.- wreszcie spojrzała mi prosto w oczy… Miałam wrażenie jakby zdjęła wreszcie okropną maskę, która, przez ostatnie dwa tygodnie ukrywała moją przyjaciółkę… Pola wróciła… zobaczyłam to w jej oczach… A potem, nie wiem jak to się stało stałyśmy już przytulone i wypłakiwałyśmy się sobie w ramiona. Oh, God! Dziewczyny...
Gdy się wreszcie opanowałyśmy spojrzałyśmy na siebie przez łzy i promienny uśmiech wykrzywił nasze twarze.
-Mam jeszcze jedno pytanie…- powiedziałam po chwili- Jedno mnie zastanawia…
-Hmm?
-Co z resztą klasy? Co oni do mnie mają?
-A…- Polka się zmieszała- Lukrecja ja cię strasznie przepraszam… To ja im nagadałam o tobie…- Nie bardzo mnie to zaskoczyło, ale mimo wszystko poczułam ukłucie żalu…
-A co im nagadałaś?... Albo nie, nie mów,  nie chcę wiedzieć…- i przytuliłam ją ponownie. Nie pomyśałabym nigdy, że tak to się skończy. Moja własna reakcja na przeprosiny również była dl mnie zagadką... Może to hormony...
-Przepraszam… Ja to odkręcę…- Pola znowu zaczęła się jąkać...
-Nic się nie stało.


Jest 24 kwietnia bieżącego roku.
Po ponownym przeczytaniu rozdziału, aktualizuję go z drobnymi poprawkami (jakieś tam literówki i dwa dodane zdania, nic znaczącego, ale uznałam, że będzie uczciwiej powiadomić o zmianach.) Gdybyście jeszcze zauważyli jakieś błędy to piszcie :)

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Rozdział 9

Witajcie! Dzisiaj choć jeszcze święta niezbyt świąteczny rozdzialik, ale za to o świątecznej (bo jak na moje przyzwyczajenia obfitej) długości. Miłego czytania i szczęśliwego lanego poniedziałku i Prima Aprilis w jednym!

We mgle historii


Szłam ciemnym korytarzem mojej szkoły. Była noc. Lekka księżycowa poświata wpadała przez wysokie okna oświetlając mi drogę. Skierowałam się w stronę pół przymkniętych drzwi. Weszłam. Powitały mnie radosne okrzyki przyjaciół.
-Lukrecja! Cześć! Zobacz kto tu jest! Ale powiedział, że nie powie jak się nazywa, bo to niebezpieczne!- krzyknęła Roma wskazując na Bena, który siedział ja środku okrągłego stołu stojącego po środku sali.
Zapytałam się go co tu robi, ale on powiedział, ze chciałby mi powiedzieć ale nie może, bo wybuchnie ta bomba zegarowa zamocowana u sufitu. Wtedy podszedł Szymon i powiedział, że też nie chce aby mi się coś stało. Zaczęłam im tłumaczyć, że jeśli już ktoś nastawił tą bombę to i tak ona wybuchnie, bo to bomba zegarowa, ale w tym momencie Szymon zamienił się w naszego profesora historii i powiedział:
-Skoro panna Whitman tak się zna na bombach to niech nam powie kiedy została wynaleziona bomba atomowa…- i zaczął się śmiać bardzo złowieszczo zamieniając się w Einsteina…
Scena nagle rozmyła się, przybierając zupełnie inny wymiar.
Leżałam w łóżku. Serce waliło mi jak młotem. Słyszałam kroki na korytarzu. Wiedziałam, co się zapowiada. Już od dawna dało się to wyczuć. Słyszałam nawet jak rodzice o tym rozmawiali. Wyrok śmierci już na nas spoczywał. Nie żal mi było rozstawać się z życiem. Bo co to za życie… Smutno mi tylko było z powodu rodziny… Biedny Aleksy…  Jest jeszcze taki mały… Choć z jego chorobą i tak wcześnie czy później by umarł, a nie było by to zbyt przyjemne konanie. Więc może to i lepiej… Ale moje śliczne siostry... Miały tyle planów na życie! Dla matki to straszne upokorzenie! Cała ta sytuacja! Ah! A ojciec!... Ktoś z łoskotem otworzył drzwi.
-Wstawać! Nagły nakaz ewakuacji!- mówili po rosyjsku, ale ja rozumiałam wszystko. Ewakuacji! Może jeszcze nie wszystko stracone. Posłusznie wstałam. Kazano mi się ubrać i zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Brutalne ręce pociągnęły mnie za drzwi i poprowadziły po schodach. Gdzieś przed nami zamajaczyły sylwetki innych ludzi. Dwóch mężczyzn i kobieta. Pewnie któraś z moich sióstr… Jeden z mężczyzn, którzy prowadzili mnie poszedł przodem, drugi zaś ścisnął mnie mocniej za ramię. Usłyszałam w uchu szept:
- На мой сигнал спуститься и не двигаются. Не показывайте, что вы живы. (Na mój sygnał padnij i się nie ruszaj. Nie pokazuj, że żyjesz.)- przestraszył mnie ten poważny męski głos. Co miał na myśli? Sygnał? To potwierdzało moje najgorsze obawy…
Doszliśmy na dolne piętro. Było tu chłodniej niż na górze. Nogi mi się trzęsły. Denerwowałam się okropnie. Pokój był średniej wielkości z drewnianymi przepierzeniami.  Była tu już reszta mojej rodziny, dwórka, dwóch kucharzy, lokaj i doktor. Nie było mebli.
-Co, nie ma krzeseł? Czyżbyśmy nie mogli nawet usiąść?- spytała matka. Spełniono jej prośbę i przyniesiono dwa krzesła. Na jednym usiadła matka. Ojciec, który wyglądał nadzwyczaj dostojnie i trzymał Aleksego na rękach posadził go na drugim. Matka dyszała ciężko.  Wtedy odezwał się Jakow Jurowski-komendant domu.
-Dotarła do nas informacja o próbie zamachu stanu i uwolnienia jeńców bolszewickich przez waszą krewną rodzinę.- zaczął protekcjonalnym tonem- Na szczęście zamiar ten nie powiódł się. Aby jednak nowy system mógł działać prawidłowo, musi zapanować spokój. Brak subordynacji będzie karany. Obawiamy się, że wasze pozostanie tutaj może skutkować niepomyślnymi dla rządu wydarzeniami. – zapadła głucha cisza. Dało się tylko słyszeć  ciche pyknięcia palących się pochodni. Zniżonym głosem zaczął znowu- Aby zapobiec skutkom, trzeba pozbyć się przyczyny. Otrzymaliśmy nakaz natychmiastowego rozstrzelania domowników- Ojciec odwrócił się twarzą w naszą stronę, a tyłem do żołnierzy. Spojrzał na matkę nieprzytomnym wzrokiem, zmrużył oczy, lekko potrząsną głową i jakby oprzytomniawszy zwrócił się znowu do komendanta:
-Co? Co takiego?- komendant powtórzył swoje słowa i z miną, która wcale nie wskazywał na to aby było mu przykro, mruknął:
-Przykro mi.- strzelił.
 Patrzyłam jak w zwolnionym tempie jak mój ojciec osuwa się na zimną posadzkę. Na jego twarzy zastygł wyraz przerażenia. Głuche tąpnięcie dobiegło mnie jakby z daleka. Krzyk uwiązł mi w gardle. Drugi strzał. Matka cała ze krwi spoczęła obok swojego męża. Mamusia… Rozejrzałam się przerażona. Napotkałam parę ostrych piwnych oczu. Wskazały na posadzkę. Padłam na ziemię , zanim ręce należące do owych oczy oddały strzał, który miał mnie zabić. Byłam oszołomiona bólem, a nie był to fizyczny ból, ogłuszona strzałami leżałam czując jak kamienna ziemia chłodzi mi ciało. Nie miałam nawet siły pokazywać, że żyję. Strach paraliżował mnie. Rękaw mojej koszuli był cały we krwi… Nie mojej krwi… Krwi…Nie! Nie myśl o tym!
 Ktoś szybko do mnie podbiegł, udał, że sprawdza mi puls, podniósł na ręce i krzykną do innych:
-Martwa! Trzeba jak najszybciej zabrać ciała! Bierzcie ich i wynosimy!- poczułam, że biegnie. Za nami też się dało słyszeć pospieszne kroki. Usłyszałam ten sam co uprzednio szept- Jak cię puszczę to uciekaj. Nie oglądaj się za siebie. Do miasta i do kościoła. Tam cię znajdę. – skręciliśmy za róg, poczułam grunt pod stopami i puściłam się biegiem. Byłam śmiertelnie przerażona. Czułam tylko uderzenia swojego serca i twardą ziemie pod stopami. Obraz był zamazany przez gromadzące mi się w oczach łzy…
-Lukrecja! Lukrecja!- ktoś uderzył mnie otwartą dłonią w policzek. Krzyknęłam i ze strachem poderwałam się do pozycji siedzącej uderzając czołem w głowę Romy.-Au!
Dyszałam ciężko próbując wrócić do normalności. Siedziałam z łóżku polowym w pokoju przyjaciółki. Byłam cała spocona a gdy otarłam twarz stwierdziłam, że płyną po niej również krople łez. Czułam się roztrzęsiona jakbym rzeczywiście przed chwilą przebiegła z milę…
-Lukrecja, dobrze się czujesz? Strasznie się rzucałaś, krzyczałaś i płakałaś…-zająknęła się Roma.-Nie mogłam cię obudzić…
-Ja… ja…- głos mi się załamał.-Miałam dziwny sen…
-No przypuszczam…
-Ale to nie był normalny sen… To było zbyt realistyczne i… i … Ja byłam nią…
-Kim byłaś?- spytała dziewczyna kompletnie zdezorientowana. –Lukrecja na pewno dobrze się czujesz? Jesteś zielona na twarzy!... Może chcesz zwymiotować? Jeśli tak to z łaski swojej idź do łazienki!- machnęłam tylko zirytowana ręką.
-Nic mi nie jest! Roma! Ja to widziałam! Ja nią byłam!!!
-Kim by…
-Anastazją!!!
Opisałam jej dokładnie cały sen (jeśli snem można to nazwać…). Jak skończyłam stwierdziłam, że przyjaciółka gapi się na mnie szeroko otwartymi oczami i z lekko otwartą buzią.
Piętnaście minut później wszyscy czworo: Roma, Tytus, Szymon i ja siedzieliśmy zamknięci na klucz w jej pokoju.
-Wiecie co?- zaczął Tytus- Jesteśmy porąbani. 
-Ach tak?-zaśmiał się Szymon- Skąd taki wniosek?
-Jest dziewiąta rano w sobotę, a my, zamiast smacznie chrapać, siedzimy zamknięci na klucz w pokoju, bo Lukrecja miała sen…    
-To nie był zwykły sen!- oburzyłam się- I to był Romy pomysł aby was tu ściągać!
-A tak na marginesie, dlaczego nie śpisz u siebie w domu?- zapytała Szymon
-Oh, Szymku! Błagam cię! Nie rżnij głupa!- westchnęła Roma- A niby po co dziewczyny nocują u siebie?!
-No wiesz stary, żeby się wygadać, poplotkować…- powiedział Tytus jakby tłumaczył niedorozwiniętemu dziesięciolatkowi, że dwa plus dwa              to cztery.- Jakby nie mogły tego robić w ciągu dnia! Dziewczyny są dziwne!- Spojrzałyśmy na nich rozbawione. Szymon wyglądał na lekko skonfundowanego tą wiadomością i raz po raz potrząsał głową, jakby się opędzał od natrętnej muchy, a Tytus wzruszając ramionami oparł się o poduszki na łóżku Romy i patrzył na niego z pokornym zrozumieniem wymalowanym na twarzy. Rano chyba nie zdążyła się uczesać, a koszulkę miał założoną na lewą stronę. Romka zachichotała cicho pod nosem.
Trwało by to pewnie jeszcze chwilę, gdybym nie chrząknęła cicho.
-Yyyy… Ehm!... Tak… Mówiłaś, że to było bardzo realistyczne, tak?- zaczął Szymek
-Yhm.- potwierdziłam. Szymon zmarszczył brwi próbując się skupić. 
-Ale… jak to było? Z jakiego punktu widzenia… to zobaczyłaś?
-Eeee… No… Ja byłam nią. Anastazją.
-I…- zaczął ponownie Szymon, ale Roma mu przerwała:
-Na miłość Boską! Lukrecja! Ja cię przepraszam, ale muszę się spytać!- krzyknęła Roma histerycznym tonem.- Czy ty jesteś na 100% pewna, że nie był to po prostu senny koszmar?! Tyle się ostatni wydarzyło! Cały czas nie rozmawiamy o niczym innym! To normalne, że możesz mieć sny z tym powiązanie! Twój mózg odreagowuje jak śpisz!            Ten nieustający stres…
-Nie!- nie wytrzymałam               . Nie zdając sobie z tego sprawy wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju tam i z powrotem. Dlaczego oni nie mogą tego zrozumieć?! To nie był normalny sen! Jak, do cholery mam im wytłumaczyć na czym to polega? Nie mogą mi po prostu zaufać? Mogłoby się zdawać, że po tym wszystkim co się ostatnio wydarzyło mogli by mieć trochę bardziej otwarte umysły…-To nie tak! Wiem co widziałam!- z przerażeniem stwierdziłam, że krzyczę, choć wcale nie miałam takiego zamiaru. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam trochę spokojniej.- Śniłam o czymś innym. O czymś głupim. To nawet nie miało większego sensu… A potem… A potem… To się zmieniło! Wszystko się wyostrzyło! To było tak prawdziwe, jak to, że stoję tu przed wami.- Popatrzyłam na nich wyczekująco w nadziei, że zrozumieją, ale ich twarze były nieprzeniknione. –Czułam każdy swój ruch, każdy oddech. Potrafiłam trzeźwo myśleć. Miałam nawet wspomnienia…- przypomniałam sobie jak stawały mi przed oczami twarze osób, które znałam dobrze, choć w realnym świecie nigdy ich nie spotkałam. Opowiadałam wam już dokładnie co się po kolei działo. Ja…- w tym momencie się trochę zmieszałam- Ja nawet nie wiem jak dokładnie wyglądała rewolucja październikowa, ale mam niejasne przeczucie, że tak to właśnie wyglądało. Nie! Ja to wiem!
-Wiesz?- zapytała głupio Roma
-Nie potrafię wam udowodnić, że mówię prawdę… No bo jak?
-Zapytajmy wyrocznie.- powiedział Tytus po chwili milczenia. Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Przewrócił oczami.- No Google’a !- Wstał i podszedł do laptopa Romy. Patrzyliśmy na niego jak zahipnotyzowani , jak wpisuje w wyszukiwarkę słowa: „Egzekucja Romanowów”.- Zobaczymy co mówi Wikipedia…W nocy z 16 na 17 lipca 1918 wszyscy członkowie rodziny zostali zbudzeni pod pretekstem natychmiastowej ewakuacji. Romanowów zgrupowano w piwnicy…ble, ble, ble... Komendant domu Jakow Jurowski…Hej! Wymieniałaś to nazwisko!... oznajmił, że krewni Romanowów usiłowali im pomóc; zamiar ten nie powiódł się i bolszewicka załoga domu musi zlikwidować jego mieszkańców. Następnie strzelił do Mikołaja, zabijając go jednym strzałem. Był to sygnał dla pozostałych członków plutonu egzekucyjnego, którzy zaczęli równocześnie strzelać do wszystkich zebranych. Aleksandra zginęła natychmiast po mężu… No! Tak z grubsza się zgadza! O tu się zaczyna fajnie! Słuchajcie! Zwłoki zabitych przewieziono na uroczysko w lesie Koptiaki, gdzie przy pomocy kwasu siarczanego zdeformowano twarze Romanowów. W ciągu dwóch następnych dni ich ciała poćwiartowano i pochowano w lesie. Ci Rosjanie mieli wyobraźnię!...
-Dobra, Tytus daj spokój!- przerwał mu Szymon. Chyba zauważył, że zbiera mi się na wymioty.- Sprawdź lepiej w jakimś bardziej wiarygodnym żródle.- zabrała mu z rak laptopa.- O! to brzmi lepiej. Wspomnienia komendanta domu Ipatiewa, J.M Jurowskiego, dotyczące egzekucji rodziny królewskiej zarejestrowane przez historyka Pokrowskiego w 1925 roku… 16 lipca 1918 roku otrzymaliśmy z Permu zaszyfrowany telegram z rozkazem zlikwidowania Romanowów… ble, ble, ble… Gdy przyjechał pojazd, wszyscy spali. (…) Wyjaśniono im, co się dzieje:  ”Z powodu niepokojów w mieście konieczne jest przeniesienie rodziny Romanowów z góry na niższe piętro”. Ubrali się w ciągu 30 minut. Wybrano pomieszczenie na dole z drewnianymi przepierzeniami (by uniknąć rykoszetów); zabrano stamtąd wszystkie meble.-obraz tamtego pokoju stanął mi jak żywy przed oczami. Wszystko się zgadzało…- Romanowowie niczego nie podejrzewali (…) Mikołaj niósł Aleksego, inni mieli ze sobą poduszki i różne drobiazgi. Aleksandra Fiodorowna zapytała: “Co, nie ma krzeseł? Czyżbyśmy nie mogli nawet usiąść?”
-Tak!- Przerwałam mu.-Tak właśnie powiedziała!- spojrzał na mnie dziwnym wzrokiemi czytał dalej.
-Komendant polecił przynieść dwa krzesła…*- słuchałam a słowa łączyły się ze scenami w mojej głowie tak idealnie jak elementy jakiejś dziwnej układanki.-… Zaczerpnięte z: C. A Frierson, S.S Wileński – Dzieci Gułagu, Warszawa 2011.-zakończył Szymon. Wszyscy spojrzeli na mnie.
-Tu się wszystko zgadza.- powiedziałam po chwili milczenia- Musicie mi wierzyć.- Spojrzałam na Szymona. Jego czarne oczy wpatrywały się w moje tak intensywnie, jakby chciał poznać moje myśli. Po chwili kiwną głową i posłał mi blady uśmiech, choć nawet nie jestem pewna czy był on skierowany do mnie, czy może tylko uśmiechał się do własnych myśli. Spojrzałam na pozostałą dwójkę. Roma podeszła i przytuliła mnie, natomiast Tytus patrzył na mnie z niedowierzaniem.
-I… jesteś pewna, ze nigdy wcześniej tego nie czytałaś?
-Tak.
-A może gdzieś na historii o tym mówiliśmy?- spytał takim tonem jakby to była jego ostatnia deska ratunku.- Pokręciłam głową. Zagwizdał cicho, pokręcił lekko głową i w końcu powiedział:
-Zdajesz sobie sprawę, że jesteś dziwna?- Uf! Uwierzył! Roześmiałam się w głos, i choć może sytuacja do tego nie pasowała inni poszli, za moim przykładem.
***
Dwie godziny później stałam na przystanku autobusowym w towarzystwie tylko Szymona. Romie nie chciało się nas odprowadzać, a Tytus mieszkał na tyle blisko przyjaciółki, że nie musiał jeździć autobusem, więc już jakieś pięć minut temu poszedł do siebie, aby uczesać włosy i poprawnie założyć koszulkę.
-Jak myślisz, dlaczego to zobaczyłam?- nie miałam tu na myśli koszulki Tytusa.
-Mnie się pytasz?-zrozumiał o co mi chodzi- To jest wszystko bardzo dziwne… Moja wiedza kończy się na odkryciach Andersona, a tak nie było nic napisane, o błędach genetycznych, ani o zwyrodnieniach mózgu…Au! Nie bij!- roześmiałam się widząc jego udawaną trwogę na twarzy.
-No wiesz! Ha!- założyłam ręce na piersi i odrzuciłam głowę do tyłu, dając mu do zrozumienia, że jestem obrażona.- Jak możesz nazywać to zwyrodnieniem?! Przecież to bardziej coś w stylu daru!
-Może to i dar…
-Swoją drogą, ja dziękuję, za taki dar.- zasępiłam się.- Zawsze pod tym słowem kryło się dla mnie coś niezwykłego, ale względnie przyjemnego i użytecznego, a to?! Co to w ogóle jest?!
-Wiesz, może kiedyś, ten „dar” okaże się jednak użyteczny… Na przykład na sprawdzianie z historii.- wyszczerzył do mnie zęby. Roześmiałam się. Zastanowił się i zapytał nagle:- Masz gaz pieprzowy?
-Słucham?!- odparłam zbita z tropu.
-Gaz pieprzowy. Taki sprej…
-Szymon! Wiem co to gaz pieprzowy! Ale po co u licha…
-To masz czy nie?
-Nie.
-To ci kupię.
-Acha.-odparłam głupkowato, na co Szymon spojrzał na mnie rozbawiony, a potem poczochrał mi włosy jak brat młodszej siostrze, na co ja odpowiedziałam mocnym kuksańcem w bok.
Autobus przyjechał. Przez całą drogę gadaliśmy beztrosko. Gdy podeszliśmy do drzwi frontowych mojego domu,  pożegnałam się z nim i chciałam już odejść, gdy poczułam, że ciągnie mnie z rękę. Złapał mnie mocno w pasie i przyciągnął do siebie. Wstrzymałam oddech. Poczułam, że serce w mojej piersi zaczyna bić mocniej. O mój Boże! Co się ze mną dzieje!? Przecież to mój kumpel! I tylko kumpel…-powtarzałam to sobie jak mantrę, ale moje wnętrzności zaczęły tańczyć coś bardzo dziwnego… Poczułam, że się czerwienię. Shit! Te zdradzieckie policzki! To tylko kumpel, to tylko kumpel… Ale dlaczego on to robi?! Czy za mało skomplikowane mam już życie?! Bałam się spojrzeć mu w twarz. Bałam się co tam zobaczę i co on zobaczy w mojej… Poczułam ciepłą dłoń przy swojej szyi. Zdobyłam się na odwagę i spojrzałam na niego. Przejechał kciukiem po moim rozpalonym do czerwoności policzku. Podniósł wysoko brwi ja na jego ustach pojawił się bezczelny uśmiech. W oczach tańczyły mu radosne iskierki.  Poczułam się jeszcze bardziej skrępowana. Odwróciłam głowę. No jasne! Jeszcze czego!? Delikatnie chwycił mój podbródek i skierował ku sobie.  Mój mózg przestał pracować…

* Pisząc korzystałam, ze źródeł: Wikipedia i strony www.nieznanahistoria.pl