W mroku świata
Obudziłam się gwałtownie. Leżąc na
plecach, wpatrywałam się w sufit i próbowałam sobie przypomnieć co mi się
śniło. Po świeżości promyka, wpadającego przez okno do mojej sypialni, mogłam
poznać, że jest jest jeszcze wcześnie. Spojrzałam na zegarek. Piąta
trzydzieści! Co z chora pora! A dzień tygodnia? Poniedziałek! O matko!
Wnętrzności mi się skręciły na myśl o tym co czeka mnie dzisiaj… Robiło mi się
niedobrze, za każdym razem, gdy pomyślałam o rozmowie, którą muszę
przeprowadzić z Szymonem. Leżałam tak, rozmyślając jak by tu zacząć temat oraz
jak ująć w słowa, to co chciałam powiedzieć, wpatrując się w okno i obserwując
jak słońce powoli wznosiło się coraz wyżej ponad horyzont. Po piętnastu
minutach stwierdziłam jednak, że i tak już nie zasnę, więc wstałam i dowlokłam
się do szafy. Otworzyłam ją. Z lustra zawieszonego na wewnętrznej stronie drzwi
spojrzało na mnie moje zaspane odbicie. Miałam worki pod oczami wielkości i
koloru śliwek węgierek. Za oknem zapowiadało się na słoneczny, ciepły dzień,
więc wciągnęłam na siebie jeansy przed kostkę, różowy podkoszulek i różowy
trzy-czwarty sweterek (chciałbym zaznaczyć, że nie był to rażący róż, tylko róż
pudrowy). Przeczesałam długie włosy i ponownie zerknęłam w lustro. Niestety
czytanie książek do późna w nocy zostawia ślady. Może warto by było sięgnąć do
magicznego kuferka mojej mamy. Tak to dobry pomysł. Jeśli nie chcę dzisiaj
odstraszać wszystkich na około, muszę coś z tym zrobić. Zakradłam się na palcach do łazienki, żeby nikogo nie
obudzić. Ale ja to ja, więc jeśli udało mi się przemknąć nie zauważoną, to
znaczy, że zaraz stanie się coś, co zerwie na nogi cały dom. Zanim zdążyłam
chwycić cokolwiek z zasobów kosmetykowych Anny Whitman, zawiasy od otwieranych
do góry szafek, postanowiły wysiąść ze starości i drzwiczki z ogromnym hukiem
przyrżnęły mi w głowę, co spowodowało, że z jeszcze większym hałasem zwaliłam
ręką połowę zawartości szafki na podłogę. Shit! Jak można mieć takie parszywe
szczęście!? Tak, jak przewidziałam, chwile później w drzwiach stanęła moja
mama. Włosy sterczały jej na wszystkie strony i miała bardzo zaspaną minę.
-Lukrecja na miłość Boską! Co ty
wyprawiasz o tej porze?- spojrzała na mnie i momentalnie zmieniła ton głosu.-
Wyglądasz okropnie! Nie wiem co i do której robiłaś wczoraj w nocy, ale nie
ulega wątpliwości, że nie możesz tak iść do szkoły… - pochyliła się nad
rozsypanymi na podłodze przedmiotami.-Zaraz, zaraz coś na to poradzimy… Gdzie
ja to miałam?- przewertowała je lekko ręką.
-Kochanie, co się dzieje!?- dobiegł nas
z sypialni rodziców zaspany głos taty.
-Nie, nic Edwardzie! Śpij!- odkrzyknęła
mama.-O! Mam!- odwróciła się do mnie. W ręku trzymała korektor do twarzy.- To
powinno pomóc.- stwierdziła i maznęła mi pod oczami chłodnym fluidem. Potem
delikatnie wklepała mi go wyrównując kolor.- No! Od razu lepiej! Dobrze, że
mamy podobną karnację.- rzeczywiście fart… Przecież nawet nie jesteśmy
spokrewnione. Uśmiechnęła się promiennie i popatrzyła na mnie uważnie. W jej
oczach dostrzegłam coś co mnie zdziwiło… Czy to była strach… Nie… Mało
prawdopodobne… Ogarnij się Lukrecja, nie wpadaj w paranoję!
Do czego to doszło…? Pomyślałam. Mama
malowała mnie przed wyjściem do szkoły… Świat oszalał do reszty! Podziękowałam
jej i zaproponowałam aby położyła się ponownie, ale ona stwierdziła, że nie
jest już śpiąca. Szybko posprzątałyśmy ten bałagan, który narobiłam w łazience
i zeszłyśmy na dół w celu zjedzenia śniadania. Anna Whitman, która zawsze
pilnowała aby jej dzieci nie piły za dużo kawy, dziś sama zaproponowała mi,
żebym się napiła, a gdy popatrzyłam na nią jakby postradała zmysły, powiedziała
tylko:
-Po prostu uważam, że jesteś już wystarczająco
duża.
Jajecznica na bekonie i kubek parującej
kawy z mlekiem, sprawił, że poczułam się o wiele lepiej. Siedziałam rozkoszując
się chwilą i czując jak ciepło powoli rozpływa się po moim ciele.
-Ciężki będziesz miała dzisiaj dzień?-
spytała mama próbują nawiązać konwersację.
-To zależy jak na to spojrzeć…-
okropny. –Nie taki zły.- Przeraźliwie stresujący.- Kilka kłopotliwych rozmów do
przeprowadzenia.- dokładnie jedna, cięższa od wszystkich jakie do tej pory
musiałam przeprowadzić.- Ale poza tym nic specjalnego.- Mnóstwo nauki przed
egzaminami i chmara, zdeterminowanych aby zniszczyć młodzież, profesorów. Nie ma
sensu opowiadać jej o moich małych kłopotach… A może powinnam… przynajmniej o
jednym z nich… W końcu mama jest jedną z głównych zamieszanych w tę sprawę… ale
nie. Na razie nic się niepokojącego nie dzieje, więc nie ma sensu zawracać jej
głowy, a o kłopotach miłosnych na pewno nie mam ochoty opowiadać rodzicom… Wiem
co bym usłyszała… To co słyszą wszyscy nastolatkowie w takich sytuacjach… Jakimi
ignorantami są dorośli, którzy nie pamiętają jak to jest być młodym…- A ty?
-Kilka spotkań z klientami, a wieczorem
muszę jeszcze wstąpić na ta budowę… tą koło Mergate…- Dopiero od niedawna Anna
Whitman miała czas na realizowanie własnej kariery, odkąd Anastazja i Leon byli
na tyle duzi aby iść do przedszkola, mama zatrudniła się w biurze projektowym.
Jest po studiach architektonicznych, więc nie miała większych trudności.
-To fajnie…- odpowiedziałam, lekko
zakłopotana sztywnością tej rozmowy.- Wiesz co Mamo… Tak właściwie To jak muszę
już iść…
-Tak! Pewnie leć- ocknęła się lekko-
Tylko nie zapomnij niczego. Powodzenia i… uważaj na siebie.- Teraz już nie
miałam wątpliwości… W tych oczach był niepokój…
-Dobrze- powiedziałam jakby po namyśle
i lekko się do niej uśmiechnęłam. Mama jakby trochę się rozluźniła.
Idąc na przystanek, w autobusie, w
drodze do szkoły i podczas pierwszych lekcji cały czas nuciłam sobie „Leave me
alone” Michaela Jacksona. Na samym początku zapoznałam przyjaciół z sytuacją z
Polą. Również przyjęli ją z powrotem, choć chyba nie byli do końca przekonani.
Roma była wyraźnie zdziwiona i może trochę podejrzliwa, Tytus jakby jeszcze
trochę obrażony, jakby chciał pokazać, ze nie tak łatwo uzyskać jego
wybaczenie, a Szymon… Na jego reakcje najbardziej czekałam… Byłam ciekawa, co
on myśli o tym, że wybaczyłam przyjaciółce, jakby był moim wymiernikiem
właściwości decyzji. Ale się nie doczekałam… Uśmiechnął się, powiedział:
„Fajnie” i znów przybrała kamienny wyraz twarzy. No cóż, chyba na nic więcej nie
mogłam liczyć. Zachowywał się jak gdyby nic się nie stało, był tylko trochę
bardziej niż zwykle nieprzystępny, co zresztą przewidziałam, nie przewidziałam
jednak mojej reakcji na jego obecność… Momentalnie zapomniałam, gdzie jestem,
liczył się tylko jego równomierny chód, każdy jego ruch, każdy jego gest, mina
i… O mój Boże! Czarna koszulka opinająca wyrzeźbioną klatkę piersiową. Miałam
ochotę chwycić znajdujący się najbliżej mnie przedmiot i zrobić: „Zły Zgredek,
zły…”, lecz nie byłoby to do końca na miejscu, skoro miałam wyglądać jak
najlepiej (tak, żeby czuć się pewniej). Jak miałam zamiar przeprowadzić tę
rozmowę, nie tracąc kompletnie honoru, myśląc o… no… atutach młodych mężczyzn…?
Sama nadal uważnie obserwowałam Polę, ale wydawało się, że naprawdę jest
jej przykro, więc troszkę się zdystansowałam. Przez cały dzień rozmyślałam
tylko o tej rozmowie z Szymkiem, którą musiałam przeprowadzić. Na przed
ostatniej lekcji, cichym ze zdenerwowania głosem zapowiedziałam mu, że
chciałbym z nim pogadać po lekcjach. Kiwnął sztywno głową nie patrząc mi w
oczy.
Po zakończeniu zajęć stanęłam na dziedzińcu szkolnym czekając…
Późno majowy, ciepły wietrzyk rozwiewał mi włosy tak, że co jakiś czas musiałam
je odgarniać z twarzy. Noga drgała mi w nerwowym tiku.
-Denerwujesz się czymś?- zapytał głos za moimi plecami. Odwróciłam się i
o dziwo zobaczyłam nie Szymona ale Bena…
-Myślałam, że nie możemy z sobą rozmawiać.- powiedziałam prowokującym
tonem, udając zdziwienie. Wyraźnie bardzo go to rozbawiło. Jego oczy błysnęły
wesoło a usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Przysuną się do mnie i
nachylił się, mówiąc konspiracyjnym tonem:
-Okoliczności się zmieniły. Myślę, że możemy sprawiać dobre pozory…
-Ach tak?- spytałam, cofnęłam się o krok zakładając ręce na piersi i spojrzałam
na niego unosząc brwi najwyżej jak potrafiłam.
-Yyyy… Yhm…- pokiwał głową
-Okoliczności? Jakie znowu okoliczności?! Powiedz mi dlaczego ty zawsze
mówisz zagadkami?
-No cóż- cmoknął- Tak mnie nauczono…- stwierdził zrezygnowanym tonem,
rozkładając teatralnie ręce i kręcąc głową z miną poczciwego dziadka, co
wywołało u mnie niekontrolowany śmiech. Powstrzymując falę wyraźnego
samozadowolenia z reakcji jaką na mnie wywołał, dodał:
-Nie no, serio Lukrecja przemyślałem to i myślę, że nie stanie się tragedia
jak spędzimy trochę czasu w swoim towarzystwie. Nie mówię tu o tworzeniu kącika
zwierzeń, ale trochę porozmawiać poznać się… Lubię cię i myślę, że moglibyśmy
się dogadać…
Ten facet miała wyraźne problemy z nawiązywanie m kontaktów
międzyludzkich – pomyślałam. Uwagę, żeby następnym razem na wstępie nie stawiał
takich warunków znajomości, bo to może odstraszać, postanowiłam zachować na
później. Ciekawił mnie ten człowiek… Tak, to na pewno jest jeden ze sposobów
aby się dowiedzieć o co mu chodzi… Lecz moja natura kazała mi się jeszcze
trochę z nim podroczyć.
-Nie stanie się tragedia??!- spytałam udając wielkie zdziwienie- No nie!
Jesteś pewny? Nie będzie to zbyt niebezpieczne… Nie… Wiesz Ben ja myślę, że
powinniśmy się tak narażać.
-To jak?- upierał się, udając, że mnie nie słyszał. O nie! A ja tak
chciałam go jeszcze trochę pomęczyć…
-No dobra- dałam za wygraną. Może trochę zbyt łatwo, ale stwierdziłam,
że jeszcze ciekawsze będzie już wyciąganie z niego informacji… Hue hue hue…
-Świetnie. W takim razie czym się denerwowałaś?- tym pytaniem zbił m nie
z tropu… Na te kilka minut naszej rozmowy zapomniałam o widniejących przede mną
perspektywach. Rozejrzałam się nerwowo w poszukiwaniu czarnej czupryny.
Spojrzałam spowrotem na mojego rozmówcę. Musiałam wyglądać na naprawdę
przerażoną bo zmarszczył brwi i zapytała:
-Wszystko w porządku?
-W porządku? No pewnie.- Pomijając
oczywiście fakt, że właśnie sobie w najlepsze flirtowałam z jakimś gościem, a
powinnam w tym czasie rozmawiać z Szymonem… A! No i prawie zapomniałam! Ktoś
chce mnie zabić…- W najlepszym, ale coś sobie przypomniałam… Ja… My nie możemy
teraz rozmawiać, bo ja… Zobaczymy się kiedy indziej…- Popchnęłam go lekko w
stronę bramy szkolnej. Była trochę zbity z tropu, ale zrozumiał aluzję i nie
zadawał pytań. Na odchodnym powiedział jeszcze:
-Tylko nie chodź po zmroku sama…
-Tak, tak… Musisz już iść,
przepraszam.- pomachałam mu. Wzruszył ramionami
i odszedł, a ja ponownie ustawiłam się na swoim miejscu oczekiwania, a
noga znów zaczęła nerwowo wystukiwać tylko mi znany rytm.
Ale się nie doczekałam. Czekałam
piętnaście minut, pół godziny… Szkoła zdążyła opustoszeć, a on nie przychodził…
Może zapomniał… Nie, mało prawdopodobne, przecież całkiem niedawno mu o tym
mówiłam, a poza tym on nigdy o mnie nie zapominał… A może nie chciał… Łzy
napłynęły mi do oczu… Co ja zrobiłam?! Odetchnęłam głęboko, wzięłam się w
garść. Nie! Na pewno mu coś wypadło i nie miał mnie jak powiadomić… Ale teraz
to jak muszę iść…
Wyszłam poza teren szkoły powolnym krokiem,
jakby ciągle mając nadzieję, że ktoś za mną zawoła a jak się odwrócę stwierdzę,
że to On. Autobus nadjechał a prawie od razu, a na miejsce (do szkoły tańca)
dotarłam też (jak na londyńskie warunki w godzinach szczytu) w miarę szybko. Przez
cała tą chorą sytuację na zajęciach nie mogłam się skupić i podczas solówki dwa
razy zaczęłam od złej stopy i zapomniałam o obrocie. Ocknęłam się dopiero gdy
groźne spojrzenie nauczycielki, wyglądającej jak połączenie Maggie Smith (jako
prof. McGonagal w Harrym Potterze) i tygrysa szablastego, przeszyło mnie na
wylot. Owa pomyłka kosztowała mnie bowiem dziesięć minut reprymendy i dodatkowe
pół godziny zajęć, podczas których Pani Za-Złe-Tańczenie-Powinno-Się-Trafić-Do-Piekła
wycisnęła ze mnie siódme poty, tak więc kiedy ledwo się ruszając wychodziłam z
budynku było już ciemno.
Kiedy doszłam do przystanku spotkała
mnie niemiła niespodzianka. Mój autobus
miał ostatni kurs pół godziny temu, czyli dokładnie wtedy gdy powinnam
była kończyć zajęcia. Postanowiłam, że podejdę do przystanku nieopodal skąd
jechał inny autobus również trafiający pod mój dom. Ruszyłam więc. Byłam tak
zmęczona, że postanowiłam pójść na skróty. Przeszłam przez ruchliwą ulicę, aby
dwieście metrów później skręcić w pustą alejkę. Kiedy przechodziłam pod mrugającą
latarnia zgasła. Pomimo, że był dość ciepły wieczór, przeszył mnie dreszcz.
Przyśpieszyłam kroku. Bez względu na wszystko chodzenie nocą po ciemnych
zaułkach nie należało do moich ulubionych zajęć… poczułam mrowienie na plecach.
Odwróciłam się, ale nikogo nie było. Byłam sama. Nie wpadaj w paranoję!- skarciłam się w duchu. Nikt cię nie śledzi!
Nagle obraz przed oczami mi się
zamazał. Coś mnie sparaliżowało, nie mogłam się poruszyć. W uchu usłyszałam
ochrypły szept:
-No, no… Proszę, proszę…- przede mną
zmaterializował się mężczyzna w płaszczu z kapturem zarzuconym na głowę tak, że
nie było widać twarzy. Odzyskałam czucie w ciele. Nie wiedziałam co robić.-Nie
łatwo cię było ostatnio spotkać samą… Nie to żebym nie mógł ich pokonać jednym
ruchem, ale to wywołałoby niepotrzebne zamieszanie… Te pytania… Niepotrzebne
zwracanie uwagi.-rzucił mężczyzna lekceważącym tonem.
-Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać?-
zapytałam nie bardzo wiedząc co robię i cofając się o krok w tył. Nie uszło to
uwadze nieznajomego.
-Nie uciekniesz.- powiedział i wskazał
na coś za mną. Stał tam drugi mężczyzna. Też miał kaptur na głowie, ale był
potężniej zbudowany.
Stałam w bezruchu, kompletnie bezradna.
Pierwszy mężczyzna zaczął powoli zbliżać się do mnie, najprawdopodobniej
uważnie mi się przyglądając.
- Dlaczego chciałem się z tobą spotkać?
Chciałem zobaczyć co z osóbka wzbudza wokół siebie tyle zainteresowania. Co
jest w tobie niezwykłego powiedz mi kochana…? – miał zimny, przeciągający
sylaby głos. Nie miałam złudzeń. Wpadłam w tarapaty. Znalazłam się w sytuacji
bez wyjścia. Z całej siły próbowałam sobie przypomnieć, co zawsze myślałam
oglądając filmy w których bohaterzy znajdowali się właśnie w takich sytuacjach.
Po pierwsze trzeba zagadać go aby zyskać na czasie.
-Nie wydaje mi się aby było coś we mnie
niezwykłego.- Chciałam aby zabrzmiało to odważnie, ale niestety głos mi
zadrżał.
-Nie? Może nie… W takim razie czemu
wzbudzasz takie zainteresowanie. Ciekawi mnie to… Ale widzę, ze całkiem słodka
z ciebie istotka. Nie dziwię się, że Aktor tak
do ciebie ciągnie.- Mężczyzna nieustannie się przybliżał tak, że był już bardzo
blisko. Prawie czułam jego oddech. Zrobiłam kolejny krok w tył. WTF? Jaki Aktor?
-Nie wiem o kim mówisz i czego ode mnie
chcesz.- rzuciłam wyższym o ton ze strachu głosem. Nieznajomy zaśmiał się
krótko, a potem nagle spoważniał. Poczułam mocny uścisk na swoim nadgarstku i
uderzyłam plecami o mur. Zaparło mi dech w piersiach. Przygwoździł mnie do
ściany budynku tak mocno, że nie mogłam się ruszyć. Usłyszałam w uchu szept:
-Nie mam pojęcia czemu jesteś tak ważna
i w czym przeszkadzasz, ale faktem jest że gdyby nie to, że nie dostałem takiego
rozkazu, chętnie bym się zabawił…- poczułam przeszywający ból na lewym
przedramieniu. Pisnęłam cicho z bólu, a łzy napłynęły mi do oczu. Spod kaptura
błysnęły oczy. Wykręcił mi rękę i w świetle latarni zobaczyłam głębokie
rozcięcie. Trzymał tak mocno, że mimo tego, że się wyrywałam nie udało mi się uwolnić
a tylko bardziej bolało więc w końcu się uspokoiłam. Patrzyłam jak zbliża twarz
do rany i zlizuje cieknące krople krwi. – Aktor może, to ja też chcę…
-Nie!- po raz pierwszy przemówił drugi
mężczyzna. Miał niski basowy głos, lekko zachrypnięty jakby od dawna nic nie
mówił. Położył rękę na ramieniu pierwszego.
-Nie będziesz mi mówił co mam robić a
co nie, Seb.- odszczeknął mu, agresywnie wychylając się w stronę goryla.
Olbrzym przytrzymał go jedną ręką i powiedział spokojnie:
-Nie wolno ci! –Na te słowa pierwszy
napastnik oklapł jakby. Odwrócił się z powrotem w stronę mojej sparaliżowanej
ze strachu osoby.
-Ale nie martw się, na pewno jeszcze
się zobaczymy…- puścił mnie, ja skuliłam się z cichym jękiem. Coś się jednak we
mnie obudziło, jakiś cichy wewnętrzny bunt. Co to miał znaczyć, abym kuliła się
pd czyimiś nogami. Zebrałam w sobie odwagę i wyprostowałam się, dumnie unosząc
głowę. Może nie wyglądało to tak imponująco jakbym sobie życzyła, bo mężczyzna
był o stopę wyższy ode mnie, ale od razu poczułam się lepiej. To co powiedział
zabrzmiało jak groźba, ale z całej siły starałam się nie okazywać strachu.
Wycofali się w ciemność i zniknęli, a ja
zostałam sama w tej pustej uliczce.