niedziela, 11 sierpnia 2013

Rozdział 11

 W mroku świata
Obudziłam się gwałtownie. Leżąc na plecach, wpatrywałam się w sufit i próbowałam sobie przypomnieć co mi się śniło. Po świeżości promyka, wpadającego przez okno do mojej sypialni, mogłam poznać, że jest jest jeszcze wcześnie. Spojrzałam na zegarek. Piąta trzydzieści! Co z chora pora! A dzień tygodnia? Poniedziałek! O matko! Wnętrzności mi się skręciły na myśl o tym co czeka mnie dzisiaj… Robiło mi się niedobrze, za każdym razem, gdy pomyślałam o rozmowie, którą muszę przeprowadzić z Szymonem. Leżałam tak, rozmyślając jak by tu zacząć temat oraz jak ująć w słowa, to co chciałam powiedzieć, wpatrując się w okno i obserwując jak słońce powoli wznosiło się coraz wyżej ponad horyzont. Po piętnastu minutach stwierdziłam jednak, że i tak już nie zasnę, więc wstałam i dowlokłam się do szafy. Otworzyłam ją. Z lustra zawieszonego na wewnętrznej stronie drzwi spojrzało na mnie moje zaspane odbicie. Miałam worki pod oczami wielkości i koloru śliwek węgierek. Za oknem zapowiadało się na słoneczny, ciepły dzień, więc wciągnęłam na siebie jeansy przed kostkę, różowy podkoszulek i różowy trzy-czwarty sweterek (chciałbym zaznaczyć, że nie był to rażący róż, tylko róż pudrowy). Przeczesałam długie włosy i ponownie zerknęłam w lustro. Niestety czytanie książek do późna w nocy zostawia ślady. Może warto by było sięgnąć do magicznego kuferka mojej mamy. Tak to dobry pomysł. Jeśli nie chcę dzisiaj odstraszać wszystkich na około, muszę coś z tym zrobić. Zakradłam się  na palcach do łazienki, żeby nikogo nie obudzić. Ale ja to ja, więc jeśli udało mi się przemknąć nie zauważoną, to znaczy, że zaraz stanie się coś, co zerwie na nogi cały dom. Zanim zdążyłam chwycić cokolwiek z zasobów kosmetykowych Anny Whitman, zawiasy od otwieranych do góry szafek, postanowiły wysiąść ze starości i drzwiczki z ogromnym hukiem przyrżnęły mi w głowę, co spowodowało, że z jeszcze większym hałasem zwaliłam ręką połowę zawartości szafki na podłogę. Shit! Jak można mieć takie parszywe szczęście!? Tak, jak przewidziałam, chwile później w drzwiach stanęła moja mama. Włosy sterczały jej na wszystkie strony i miała bardzo zaspaną minę.
-Lukrecja na miłość Boską! Co ty wyprawiasz o tej porze?- spojrzała na mnie i momentalnie zmieniła ton głosu.- Wyglądasz okropnie! Nie wiem co i do której robiłaś wczoraj w nocy, ale nie ulega wątpliwości, że nie możesz tak iść do szkoły… - pochyliła się nad rozsypanymi na podłodze przedmiotami.-Zaraz, zaraz coś na to poradzimy… Gdzie ja to miałam?- przewertowała je lekko ręką.
-Kochanie, co się dzieje!?- dobiegł nas z sypialni rodziców zaspany głos taty.
-Nie, nic Edwardzie! Śpij!- odkrzyknęła mama.-O! Mam!- odwróciła się do mnie. W ręku trzymała korektor do twarzy.- To powinno pomóc.- stwierdziła i maznęła mi pod oczami chłodnym fluidem. Potem delikatnie wklepała mi go wyrównując kolor.- No! Od razu lepiej! Dobrze, że mamy podobną karnację.- rzeczywiście fart… Przecież nawet nie jesteśmy spokrewnione. Uśmiechnęła się promiennie i popatrzyła na mnie uważnie. W jej oczach dostrzegłam coś co mnie zdziwiło… Czy to była strach… Nie… Mało prawdopodobne… Ogarnij się Lukrecja, nie wpadaj w paranoję!
Do czego to doszło…? Pomyślałam. Mama malowała mnie przed wyjściem do szkoły… Świat oszalał do reszty! Podziękowałam jej i zaproponowałam aby położyła się ponownie, ale ona stwierdziła, że nie jest już śpiąca. Szybko posprzątałyśmy ten bałagan, który narobiłam w łazience i zeszłyśmy na dół w celu zjedzenia śniadania. Anna Whitman, która zawsze pilnowała aby jej dzieci nie piły za dużo kawy, dziś sama zaproponowała mi, żebym się napiła, a gdy popatrzyłam na nią jakby postradała zmysły, powiedziała tylko:
-Po prostu uważam, że jesteś już wystarczająco duża.
Jajecznica na bekonie i kubek parującej kawy z mlekiem, sprawił, że poczułam się o wiele lepiej. Siedziałam rozkoszując się chwilą i czując jak ciepło powoli rozpływa się po moim ciele.
-Ciężki będziesz miała dzisiaj dzień?- spytała mama próbują nawiązać konwersację.
-To zależy jak na to spojrzeć…- okropny. –Nie taki zły.- Przeraźliwie stresujący.- Kilka kłopotliwych rozmów do przeprowadzenia.- dokładnie jedna, cięższa od wszystkich jakie do tej pory musiałam przeprowadzić.- Ale poza tym nic specjalnego.- Mnóstwo nauki przed egzaminami i chmara, zdeterminowanych aby zniszczyć młodzież, profesorów. Nie ma sensu opowiadać jej o moich małych kłopotach… A może powinnam… przynajmniej o jednym z nich… W końcu mama jest jedną z głównych zamieszanych w tę sprawę… ale nie. Na razie nic się niepokojącego nie dzieje, więc nie ma sensu zawracać jej głowy, a o kłopotach miłosnych na pewno nie mam ochoty opowiadać rodzicom… Wiem co bym usłyszała… To co słyszą wszyscy nastolatkowie w takich sytuacjach… Jakimi ignorantami są dorośli, którzy nie pamiętają jak to jest być młodym…- A ty?
-Kilka spotkań z klientami, a wieczorem muszę jeszcze wstąpić na ta budowę… tą koło Mergate…- Dopiero od niedawna Anna Whitman miała czas na realizowanie własnej kariery, odkąd Anastazja i Leon byli na tyle duzi aby iść do przedszkola, mama zatrudniła się w biurze projektowym. Jest po studiach architektonicznych, więc nie miała większych trudności.
-To fajnie…- odpowiedziałam, lekko zakłopotana sztywnością tej rozmowy.- Wiesz co Mamo… Tak właściwie To jak muszę już iść…
-Tak! Pewnie leć- ocknęła się lekko- Tylko nie zapomnij niczego. Powodzenia i… uważaj na siebie.- Teraz już nie miałam wątpliwości… W tych oczach był niepokój…
-Dobrze- powiedziałam jakby po namyśle i lekko się do niej uśmiechnęłam. Mama jakby trochę się rozluźniła.
Idąc na przystanek, w autobusie, w drodze do szkoły i podczas pierwszych lekcji cały czas nuciłam sobie „Leave me alone” Michaela Jacksona. Na samym początku zapoznałam przyjaciół z sytuacją z Polą. Również przyjęli ją z powrotem, choć chyba nie byli do końca przekonani. Roma była wyraźnie zdziwiona i może trochę podejrzliwa, Tytus jakby jeszcze trochę obrażony, jakby chciał pokazać, ze nie tak łatwo uzyskać jego wybaczenie, a Szymon… Na jego reakcje najbardziej czekałam… Byłam ciekawa, co on myśli o tym, że wybaczyłam przyjaciółce, jakby był moim wymiernikiem właściwości decyzji. Ale się nie doczekałam… Uśmiechnął się, powiedział: „Fajnie” i znów przybrała kamienny wyraz twarzy. No cóż, chyba na nic więcej nie mogłam liczyć. Zachowywał się jak gdyby nic się nie stało, był tylko trochę bardziej niż zwykle nieprzystępny, co zresztą przewidziałam, nie przewidziałam jednak mojej reakcji na jego obecność… Momentalnie zapomniałam, gdzie jestem, liczył się tylko jego równomierny chód, każdy jego ruch, każdy jego gest, mina i… O mój Boże! Czarna koszulka opinająca wyrzeźbioną klatkę piersiową. Miałam ochotę chwycić znajdujący się najbliżej mnie przedmiot i zrobić: „Zły Zgredek, zły…”, lecz nie byłoby to do końca na miejscu, skoro miałam wyglądać jak najlepiej (tak, żeby czuć się pewniej). Jak miałam zamiar przeprowadzić tę rozmowę, nie tracąc kompletnie honoru, myśląc o… no… atutach młodych mężczyzn…?
Sama nadal uważnie obserwowałam Polę, ale wydawało się, że naprawdę jest jej przykro, więc troszkę się zdystansowałam. Przez cały dzień rozmyślałam tylko o tej rozmowie z Szymkiem, którą musiałam przeprowadzić. Na przed ostatniej lekcji, cichym ze zdenerwowania głosem zapowiedziałam mu, że chciałbym z nim pogadać po lekcjach. Kiwnął sztywno głową nie patrząc mi w oczy.
Po zakończeniu zajęć stanęłam na dziedzińcu szkolnym czekając… Późno majowy, ciepły wietrzyk rozwiewał mi włosy tak, że co jakiś czas musiałam je odgarniać z twarzy. Noga drgała mi w nerwowym tiku.
-Denerwujesz się czymś?- zapytał głos za moimi plecami. Odwróciłam się i o dziwo zobaczyłam nie Szymona ale Bena…
-Myślałam, że nie możemy z sobą rozmawiać.- powiedziałam prowokującym tonem, udając zdziwienie. Wyraźnie bardzo go to rozbawiło. Jego oczy błysnęły wesoło a usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Przysuną się do mnie i nachylił się, mówiąc konspiracyjnym tonem:
-Okoliczności się zmieniły. Myślę, że możemy sprawiać dobre pozory…
-Ach tak?- spytałam, cofnęłam się o krok zakładając ręce na piersi i spojrzałam na niego unosząc brwi najwyżej jak potrafiłam.
-Yyyy… Yhm…- pokiwał głową
-Okoliczności? Jakie znowu okoliczności?! Powiedz mi dlaczego ty zawsze mówisz zagadkami?
-No cóż- cmoknął- Tak mnie nauczono…- stwierdził zrezygnowanym tonem, rozkładając teatralnie ręce i kręcąc głową z miną poczciwego dziadka, co wywołało u mnie niekontrolowany śmiech. Powstrzymując falę wyraźnego samozadowolenia z reakcji jaką na mnie wywołał, dodał:
-Nie no, serio Lukrecja przemyślałem to i myślę, że nie stanie się tragedia jak spędzimy trochę czasu w swoim towarzystwie. Nie mówię tu o tworzeniu kącika zwierzeń, ale trochę porozmawiać poznać się… Lubię cię i myślę, że moglibyśmy się dogadać…
Ten facet miała wyraźne problemy z nawiązywanie m kontaktów międzyludzkich – pomyślałam. Uwagę, żeby następnym razem na wstępie nie stawiał takich warunków znajomości, bo to może odstraszać, postanowiłam zachować na później. Ciekawił mnie ten człowiek… Tak, to na pewno jest jeden ze sposobów aby się dowiedzieć o co mu chodzi… Lecz moja natura kazała mi się jeszcze trochę z nim podroczyć.
-Nie stanie się tragedia??!- spytałam udając wielkie zdziwienie- No nie! Jesteś pewny? Nie będzie to zbyt niebezpieczne… Nie… Wiesz Ben ja myślę, że powinniśmy się tak narażać.
-To jak?- upierał się, udając, że mnie nie słyszał. O nie! A ja tak chciałam go jeszcze trochę pomęczyć…
-No dobra- dałam za wygraną. Może trochę zbyt łatwo, ale stwierdziłam, że jeszcze ciekawsze będzie już wyciąganie z niego informacji… Hue hue hue…
-Świetnie. W takim razie czym się denerwowałaś?- tym pytaniem zbił m nie z tropu… Na te kilka minut naszej rozmowy zapomniałam o widniejących przede mną perspektywach. Rozejrzałam się nerwowo w poszukiwaniu czarnej czupryny. Spojrzałam spowrotem na mojego rozmówcę. Musiałam wyglądać na naprawdę przerażoną bo zmarszczył brwi i zapytała:
-Wszystko w porządku?
-W porządku? No pewnie.- Pomijając oczywiście fakt, że właśnie sobie w najlepsze flirtowałam z jakimś gościem, a powinnam w tym czasie rozmawiać z Szymonem… A! No i prawie zapomniałam! Ktoś chce mnie zabić…- W najlepszym, ale coś sobie przypomniałam… Ja… My nie możemy teraz rozmawiać, bo ja… Zobaczymy się kiedy indziej…- Popchnęłam go lekko w stronę bramy szkolnej. Była trochę zbity z tropu, ale zrozumiał aluzję i nie zadawał pytań. Na odchodnym powiedział jeszcze:
-Tylko nie chodź po zmroku sama…
-Tak, tak… Musisz już iść, przepraszam.- pomachałam mu. Wzruszył ramionami  i odszedł, a ja ponownie ustawiłam się na swoim miejscu oczekiwania, a noga znów zaczęła nerwowo wystukiwać tylko mi znany rytm.
Ale się nie doczekałam. Czekałam piętnaście minut, pół godziny… Szkoła zdążyła opustoszeć, a on nie przychodził… Może zapomniał… Nie, mało prawdopodobne, przecież całkiem niedawno mu o tym mówiłam, a poza tym on nigdy o mnie nie zapominał… A może nie chciał… Łzy napłynęły mi do oczu… Co ja zrobiłam?! Odetchnęłam głęboko, wzięłam się w garść. Nie! Na pewno mu coś wypadło i nie miał mnie jak powiadomić… Ale teraz to jak muszę iść…
Wyszłam poza teren szkoły powolnym krokiem, jakby ciągle mając nadzieję, że ktoś za mną zawoła a jak się odwrócę stwierdzę, że to On. Autobus nadjechał a prawie od razu, a na miejsce (do szkoły tańca) dotarłam też (jak na londyńskie warunki w godzinach szczytu) w miarę szybko. Przez cała tą chorą sytuację na zajęciach nie mogłam się skupić i podczas solówki dwa razy zaczęłam od złej stopy i zapomniałam o obrocie. Ocknęłam się dopiero gdy groźne spojrzenie nauczycielki, wyglądającej jak połączenie Maggie Smith (jako prof. McGonagal w Harrym Potterze) i tygrysa szablastego, przeszyło mnie na wylot. Owa pomyłka kosztowała mnie bowiem dziesięć minut reprymendy i dodatkowe pół godziny zajęć, podczas których Pani Za-Złe-Tańczenie-Powinno-Się-Trafić-Do-Piekła wycisnęła ze mnie siódme poty, tak więc kiedy ledwo się ruszając wychodziłam z budynku było już ciemno.
Kiedy doszłam do przystanku spotkała mnie niemiła niespodzianka. Mój autobus  miał ostatni kurs pół godziny temu, czyli dokładnie wtedy gdy powinnam była kończyć zajęcia. Postanowiłam, że podejdę do przystanku nieopodal skąd jechał inny autobus również trafiający pod mój dom. Ruszyłam więc. Byłam tak zmęczona, że postanowiłam pójść na skróty. Przeszłam przez ruchliwą ulicę, aby dwieście metrów później skręcić w pustą alejkę. Kiedy przechodziłam pod mrugającą latarnia zgasła. Pomimo, że był dość ciepły wieczór, przeszył mnie dreszcz. Przyśpieszyłam kroku. Bez względu na wszystko chodzenie nocą po ciemnych zaułkach nie należało do moich ulubionych zajęć… poczułam mrowienie na plecach. Odwróciłam się, ale nikogo nie było. Byłam sama. Nie wpadaj w paranoję!- skarciłam się w duchu. Nikt cię nie śledzi!
Nagle obraz przed oczami mi się zamazał. Coś mnie sparaliżowało, nie mogłam się poruszyć. W uchu usłyszałam ochrypły szept:
-No, no… Proszę, proszę…- przede mną zmaterializował się mężczyzna w płaszczu z kapturem zarzuconym na głowę tak, że nie było widać twarzy. Odzyskałam czucie w ciele. Nie wiedziałam co robić.-Nie łatwo cię było ostatnio spotkać samą… Nie to żebym nie mógł ich pokonać jednym ruchem, ale to wywołałoby niepotrzebne zamieszanie… Te pytania… Niepotrzebne zwracanie uwagi.-rzucił mężczyzna lekceważącym tonem.
-Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać?- zapytałam nie bardzo wiedząc co robię i cofając się o krok w tył. Nie uszło to uwadze nieznajomego.
-Nie uciekniesz.- powiedział i wskazał na coś za mną. Stał tam drugi mężczyzna. Też miał kaptur na głowie, ale był potężniej zbudowany.
Stałam w bezruchu, kompletnie bezradna. Pierwszy mężczyzna zaczął powoli zbliżać się do mnie, najprawdopodobniej uważnie mi się przyglądając. 
- Dlaczego chciałem się z tobą spotkać? Chciałem zobaczyć co z osóbka wzbudza wokół siebie tyle zainteresowania. Co jest w tobie niezwykłego powiedz mi kochana…? – miał zimny, przeciągający sylaby głos. Nie miałam złudzeń. Wpadłam w tarapaty. Znalazłam się w sytuacji bez wyjścia. Z całej siły próbowałam sobie przypomnieć, co zawsze myślałam oglądając filmy w których bohaterzy znajdowali się właśnie w takich sytuacjach. Po pierwsze trzeba zagadać go aby zyskać na czasie.
-Nie wydaje mi się aby było coś we mnie niezwykłego.- Chciałam aby zabrzmiało to odważnie, ale niestety głos mi zadrżał.
-Nie? Może nie… W takim razie czemu wzbudzasz takie zainteresowanie. Ciekawi mnie to… Ale widzę, ze całkiem słodka z ciebie istotka. Nie dziwię się, że Aktor tak do ciebie ciągnie.- Mężczyzna nieustannie się przybliżał tak, że był już bardzo blisko. Prawie czułam jego oddech. Zrobiłam kolejny krok w tył. WTF? Jaki Aktor?
-Nie wiem o kim mówisz i czego ode mnie chcesz.- rzuciłam wyższym o ton ze strachu głosem. Nieznajomy zaśmiał się krótko, a potem nagle spoważniał. Poczułam mocny uścisk na swoim nadgarstku i uderzyłam plecami o mur. Zaparło mi dech w piersiach. Przygwoździł mnie do ściany budynku tak mocno, że nie mogłam się ruszyć. Usłyszałam w uchu szept:
-Nie mam pojęcia czemu jesteś tak ważna i w czym przeszkadzasz, ale faktem jest że gdyby nie to, że nie dostałem takiego rozkazu, chętnie bym się zabawił…- poczułam przeszywający ból na lewym przedramieniu. Pisnęłam cicho z bólu, a łzy napłynęły mi do oczu. Spod kaptura błysnęły oczy. Wykręcił mi rękę i w świetle latarni zobaczyłam głębokie rozcięcie. Trzymał tak mocno, że mimo tego, że się wyrywałam nie udało mi się uwolnić a tylko bardziej bolało więc w końcu się uspokoiłam. Patrzyłam jak zbliża twarz do rany i zlizuje cieknące krople krwi. – Aktor może, to ja też chcę…
-Nie!- po raz pierwszy przemówił drugi mężczyzna. Miał niski basowy głos, lekko zachrypnięty jakby od dawna nic nie mówił. Położył rękę na ramieniu pierwszego.
-Nie będziesz mi mówił co mam robić a co nie, Seb.- odszczeknął mu, agresywnie wychylając się w stronę goryla. Olbrzym przytrzymał go jedną ręką i powiedział spokojnie:
-Nie wolno ci! –Na te słowa pierwszy napastnik oklapł jakby. Odwrócił się z powrotem w stronę mojej sparaliżowanej ze strachu osoby.
-Ale nie martw się, na pewno jeszcze się zobaczymy…- puścił mnie, ja skuliłam się z cichym jękiem. Coś się jednak we mnie obudziło, jakiś cichy wewnętrzny bunt. Co to miał znaczyć, abym kuliła się pd czyimiś nogami. Zebrałam w sobie odwagę i wyprostowałam się, dumnie unosząc głowę. Może nie wyglądało to tak imponująco jakbym sobie życzyła, bo mężczyzna był o stopę wyższy ode mnie, ale od razu poczułam się lepiej. To co powiedział zabrzmiało jak groźba, ale z całej siły starałam się nie okazywać strachu.

Wycofali się w ciemność i zniknęli, a ja zostałam sama w tej pustej uliczce. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz